Christmas 3

Dear Hunter, The - Act II- The Meaning of, And All Things Regarding Ms. Leading (Live from Seattle, WA)

Rysiek Puciato

Szanowni Państwo, to co przeczytacie poniżej nie rości sobie żadnych praw do bycia recenzją ostatniej płyty zespołu The Dear Hunter. Ostatnia, właśnie co wydana, płyta koncertowa, pt. „Act II - The Meaning of, And All Things Regarding Ms. Leading (Live from Seattle, WA)” jest przyczynkiem do próby przypatrzenia się pewnemu aktowi tworzenia pięcioczęściowej opowieści ciągnącej się od 2006 aż do 2016 roku, na którą składa się 5 wydawnictw zatytułowanych kolejno:

- Act 1 - The Lake South, The River North (2006)

- Act 2 - The Meaning Of, And All Things Regarding Ms.Leading (2007)

- Act 3 - Life And Death (2009)

- Act 4 - Rebirth in Reprise (2015)

- Act 5 - Hymns with the Devil in Confessional (2016)

Łącznie mamy do czynienia z prawie 320 minutami muzyki (ponad 5 godzinami słuchania). Obiecuję jednak, że na koniec poniższego opisu wrócimy do płyty tegorocznej. Ponadto muszę zaznaczyć, że bardzo dobra recenzja ostatniej z cyklu płyty – Act 5 pojawiła się już na stronach MLWZ w 2016 roku.

Ale zacznijmy, jak to się mówi, od początku. Jest rok 2005. Gitarzysta i wokalista posthardcorowego zespołu The Receiving End Of Sirens, Casey Crescenzo, najpierw samodzielnie, a potem z innymi artystami, którzy staną się stałymi członkami zespołu na następnej płycie, rozpoczyna komponowanie pierwszej w dorobku zespołu The Dear Hunter płyty – Act 1. Kolejne: Act 2 i Act 3 ukazują się niemal rok po roku. Potem następuje dłuższa przerwa aż do roku 2015, kiedy to zostaje wydana płyta Act 4 i zaraz później Act 5 w roku 2016. Skąd ta przerwa? W jej trakcie zespół „odrywa się” od tworzenia kolejnych części muzycznej opowieści i wydaje dwie płyty „z innej bajki” – „The Color Spectrum” (2011) i „Migrant” w 2013r. (swoją drogą to bardzo ważny element w dyskografii zespołu – w roku 2023 pojawia się płyta „Migrant Returned”).

Oprócz samego założyciela zespołu nikt pewnie nie jest w stanie wyjaśnić skąd przeskok z posthardcorowego sposobu grania (proszę posłuchać np. płyty „Between The Heart And The Synapse” zespołu The Receiving End Of Sirens) do jakże innego stylu muzykowania, ale stało się… A więc zaczynajmy.

     Act 1 - The Lake South, The River North

Historia zaczyna się od narodzin głównego bohatera – Chłopca. Płyta Act 1 tak na prawdę opowiada o relacji matki i syna oraz o tym przez co musi ona przejść (najprawdopodobniej jest prostytutką), by utrzymać go przy życiu i dać szansę na ucieczkę od rzeczywistości, w której się znajduje. Matka próbuje porzucić dotychczasowe życie, lecz bezskutecznie. W konsekwencji umiera, a Chłopiec zostaje sam.

Muzycznie płyta rozpoczyna się od utworu zaśpiewanego a capella („Battesimo Del Fuoco”), który opowiada o kobiecie rzuconej wraz z dzieckiem do jakiegoś rodzaju piekła, by po upływie dwóch minut przejść do festynowo brzmiącego, instrumentalnego przerywnika pt. „The Lake South”.

„City Escape” – to niemal progmetalowy utwór o żalu wywołanym faktem sprzedawania własnego ciała wprowadza słuchacza do przyjrzenia się Ms.Terri (najprawdopodobniej matce Chłopca) w podobnie mocno zagranym utworze „The Inquiery Of Ms. Terri”. Pojawiają się tutaj charakterystyczne dla zespołu ciężko grające gitary przerywane wypełniającymi frazami fortepianu.

Kolejny utwór – siedmiominutowy, najdłuższy na płycie – „1878” - swoim minimalizmem fortepianowym jest chyba najładniejszym instrumentalnie utworem z tej płyty i jest kompozycją świetnie wprowadzającą do kolejnej części – „The Pimp and The Priest”. Ta, w swej istocie, podobna nieco do walca, kompozycja opowiadająca o współpracy alfonsa i księdza w branży nierządu jest, niestety, chyba najsłabszym elementem płyty.

Następna piosenka, „His Hands Matched His Tongue”, choć rozpoczyna się lirycznie i spokojnie: od gitary, pianina i głosu, to w środkowej części dostaje klawiszowo-gitarowego przyśpieszenia i zasługuje na swoje 6 minut.

Ostatni utwór, „The River North”, z ponownym fortepianowo-głosowym aranżem kończy płytę. Nie jest to jednak zwyczajne zakończenie. Około 2. minuty pianino przestaje grać, słyszymy szum, płynącą rzekę… Czyżby to oznaczało samobójstwo Ms. Terri, prawdopodobnie matki Chłopca?

I oklaski na sam koniec… Jak w filharmonii, jak w operze… Wstajemy z krzeseł i… czas na Act 2.

   Act 2 - The Meaning Of, And All Things Regarding Ms.Leading

Akt drugi to podróż Chłopca do miasta po śmierci matki. Jego zmagania z losem, codziennym życiem, samotnością. Jako niewinny i pozostawiony sam sobie chłopak zostaje uwiedziony przez Ms.Leading oraz wplątany w nieczyste interesy alfonsa i księdza.

A muzycznie? Usiądźmy wygodnie. Zaczyna się w tej naszej „filharmonii” akt drugi od, jak się przecież należy, orkiestrowej uwertury, która prawie natychmiast przechodzi w napędzany mocną gitarą utwór „The Procession”, w którym Chłopiec zdaje sobie sprawę, że jest sam, nie ma pieniędzy i nikogo, kto by się nim zaopiekował. Jest rozdarty i zły na świat.

„The Lake and The River” – to jakby uzupełniające rozwinięcie utworu „1878” z Act 1. Chłopiec zdaje sobie sprawę, że musi iść sam i wziąć całkowitą odpowiedzialność za swoje życie. Ma to swoje muzyczne odzwierciedlenie. Piosenka jest prosta, rzec by można – tradycyjna. A Chłopiec? Idzie na dworzec kolejowy i odjeżdża pociągiem Delphi Express.

„The Oracles On The Delphi Express” to chyba najbardziej znany utwór z tej płyty. Lekko wodewilowy i lekki, ale ważny dla dalszej narracji. Wyrocznie (The Oracles) z pociągu każą zapomnieć Chłopcu o poprzednim życiu, każą zapomnieć o planach odkrycia poprzedniego życia matki i znalezieniu prawdziwego ojca. Koniec utworu to (prawdopodobnie) zatrzymywanie się pociągu na „nowej stacji w życiu Chłopca”.

„The Church And The Dime” – wkraczamy teraz na znane terytoria prog opery. To 5 minut gitarowo-klawiszowej, miłej dla uszu opowieści o tym jak nasz bohater wkracza na terytorium alfonsa i księdza – do burdelu The Dime.

I dochodzimy wreszcie do opus magnum płyty: trzyczęściowej suity „The Bitter Suite”. Tu musi być „muzyczny spokój”, przecież to kompozycje o miłości. Dwa przeplatające się wokale: męski i żeński. Przecież to suita o tym jak Chłopiec spotyka Ms. Leading. Co z tego, że w przybytku The Dime?...

Po upojnej nocy przychodzi poranek i Chłopiec budzi się sam. Beatlesowsko brzmiący utwór „Smiling Swine” muzycznie zaprzecza wspomnieniom wspólnych chwil, bo pojawiają się alfons i ksiądz żądając zapłaty za spotkanie z Ms. Leading. A i sama Pani Leading okazuje się…

„Evicted” - Chłopiec ląduje na ulicy. Wręcz indierockowa aranżacja powoduje, że nasze odczucie jego krzywdy jakby staje się mniej ważne. Ot, takie jak innych podobnych, nie osobiste, nie przejmujące.

Kolejne utwory – „Blood Of The Rose” i „Red Hands” - w podobnej stylistyce opisują brak wiary naszego bohatera w uczciwość Ms. Leading.

„Dear Ms.Leading” - gitarowo zagrana opowiada o jednym: „(…) w odpowiedzi na Pani wiadomość informuję, że jestem nieosiągalny (…)”.

Jak może się czuć Chłopiec, po pokrętnej znajomości z Ms. Leading i wcześniejszych przykrościach, które dotknęły go ze strony alfonsa i księdza? O tym opowiada ballada „Black Sandy Beaches”. Klasyczna ballada z gitarą w roli głównej.

Koniec płyty to czas wyjazdu z The City. „Vital Vessels Vindicate” to muzyczne pożegnanie z kłopotami w mieście. Znowu lekko wodewilowe brzmienie i, tym razem, cichnące dźwięki oddalającego się miasta…

    Czas na Act 3 - Life And Death

Część trzecia opowiada o I wojnie światowej. To w niej uczestnicy Chłopiec walcząc… no właśnie o co? Z wrogiem…? O wyzwolenie czegoś, kogoś…? A może walczy, bo nie widzi innej drogi dla siebie i swojego życia?

Muzycznie i tekstowo ta część jest bardziej agresywna i mroczniejsza. Oczywiście nawiązuje do dwóch poprzednich, ale zasługuje na szczególna uwagę, bowiem zawiera o wiele więcej elementów opowiadających dalsze losy Chłopca.

Utwór pierwszy,„Writing on the Wall”, z wypolerowanymi harmoniami wokalnymi, jakoś tak przypominającymi zespół Bee Gees, jest zarazem czymś w rodzaju żałobnego marsza i stanowi wprowadzenie do utworu numer 2 – „In Cauda Venenum” (Trucizna jest w ogonie).

To utwór polityczny. „Trucizna jest w ogonie” – coś zaczyna się normalnie, toczy i dopiero efekt działania lub czynu pokazuje horror całości. To piosenka o tym, że łatwo jest wydawać rozkazy, prowadzić ludzi na rzeź. Łatwo bić w bębny wojny i nastawiać jednych przeciwko drugim. To nie dowódcy ponoszą największe szkody. Trucizna – to strumień niepotrzebnie przelanej krwi. „(…) Masakra Jej Królewskiej Mości zalewa pola czerwienią… (…) Krew w twoim ciele napływa do głowy… do twojej głowy (…)” – komentuje Chłopiec. Taki utwór musi brzmieć mocno, gitarowo z posmakiem progmetalowym i niemal operowym śpiewem.

„What It Means To Be Alone” – w typowo progresywnym stylu pokazuje rozterki Chłopca, który dochodzi do wniosku; „(…) uciekaj od tego okrutnego i gorzkiego świata (…)”.

„The Tank” – tytułowy „czołg” to nie maszyna z żelaza. To człowiek zamieniony w broń do zabijania. Cały utwór musi być podniosły, nieomal operowy. I tak jest do mniej więcej 3. minuty, bo czołg posuwa się dalej – „(…) aż jego koła przestaną się toczyć…, (a)… jego Bóg uśmiecha się do zimnej, mechanicznej duszy (…)”.

Chłopiec ucieka z placu boju. Trafia do „The Poison Woman”, która częstuje go trucizną „zapomnienia”. Muzyka podążą za opisem. Wraca wodewilowy sposób śpiewania, a słuchacz czuje się jakby był świadkiem kolejnego aktu w wodewilowym teatrzyku.

Na swej drodze ucieczki z pola boju Chłopiec spotyka złodzieja („The Thief”). Ta brzmiąca bardzo alternatywnie i rockowo piosenka (jakby tak trochę radioheadowo) jest dialogiem pomiędzy bohaterem a złodziejem, który na pytanie: dlaczego robi, to co robi?, odpowiada spokojnie: pieniądze i majtek nie przydadzą się zmarłemu…

I gdy wydawać by się mogło, że Chłopiec trafi wreszcie do lepszego miejsca, znów znajdujemy go na polu walki, w oparach gazu musztardowego – „Mustard Gas”. Jeżeli Czołg zabijał, bo miał tylko mechaniczną duszę, Pani z Trucizną – bo chciała „pomóc” strudzonym żołnierzom, to brygada rozpuszczająca gaz nie ma nic na swoje usprawiedliwienie. Ten pół na pół metalowo-rockowy utwór jest prostym opowiadaniem o beznadziejnej sytuacji ginących. Rock-operowy głos wokalisty jakby z innego poziomu „patrzy i opowiada”. Bez zadumy, bez niechęci…. Ot, tak. Po prostu.

„(…) Wśród kamieni i dymu, których nigdy wcześniej nie widzieliśmy. (…) (patrzymy na) obrazy unoszące się dokoła, na życie w poświacie (…)”. Czas na pieśń ocalonego - „Saved”.

„He Said He Had A Story” – w warstwie tekstowej to najbardziej depresyjny utwór płyty. Chłopiec ocalał, ale jak żyć po tylu doświadczeniach? Pomieszanie rockowo-metalowo-wodewilowe drażni połamanymi rytmami, ale 3. minuta przynosi nagle rozładowanie emocji – pojawia się wokal z rytmicznie brzmiącą gitarą. Pomieszanie przeobraża się w mocną rockową pieśń.

Kolejny utwór, „This Beautiful Life”, ma w sobie wiele dziwaczności. Pierwsza minuta to akustyczna gitara zapowiadająca wesołą piosenkę, która jednak w drugiej minucie zmienia się w wodewilowo-operetkowe opowiadanie o tym jak można było być na tyle naiwnym i wierzyć, że wojna to jakieś rozwiązanie. I tak jest aż do trzeciej minuty, gdy znów wkracza na scenę „wesołe pokrzykiwanie” wokalisty i gitara taka sama jak na początku.

„Go Get Your Gun” – ta piosenka to podsumowanie żniwa, jakie zbiera wojna. Okradanie tożsamości i człowieczeństwa, dehumanizacja, barbarzyństwo. I o tym wszystkim opowiada piosenka utrzymana w stylu… country (sic!). Gitara, banjo… i tylko końcowe dzwony zmuszają do zastanowienia się, czy o rzeczach ważnych można opwiadacć tak lekko.

Następne dwa utwory – „Son” i „Father” – to jakby zwieńczenie tego aktu. Jak przeobrazić się w dobrego syna, dobrego ojca po dramacie wojny? Może „zabić” swoją tożsamość?. Przybrać nową? Chóralny początek pierwszego utworu ma być chyba formą modlitwy o tę przemianę. Późniejsza gitara – łagodna, ‘opowiadająca’ – dopełnia tę prośbę. Jeszcze bardziej łagodny jest utwór „Father”, łagodne brzmienie klawiszy (a później samego pianina) to modlitwa, prośba, pytanie… Jak się zmienić, jak powrócić do samego siebie?

Ostatni utwór pełni rolę podsumowania. „Life And Death” – życie i śmierć. 5 minut muzyki, jaką bardzo lubią fani neo-proga z podkreśloną linią gitarową. „(…) Pewnego dnia nauczysz się kochać na nowo… pewnego dnia oni też nauczą się kochać (…)”.

    Act 4 - Rebirth in Reprise

Części 3 i 4 dzieli dobrych kilka lat. Act 3 ukazał się w roku 2009, Act 4 to już 2015 rok. I to słychać. Ale… po kolei.

Ta część opowieści skupia się na dalszym, powojennym, życiu bohatera. Kluczowymi pojęciami są: miłość, zagubienie, korupcja i religia. Chłopiec wraca z wojny. Przyjmuje nową tożsamość. Odkrywa nową „matkę”, która (podobnie jak poprzednia) umiera. Przyjmując jednak jej radę wraca do The City. Pije. Spotyka dziewczynę, która przypomina Ms. Leading, ale ta okazuje się narzeczoną jednego z kolegów. Ponownie spotyka alfonsa i księdza, którzy w dalszym ciągu prowadzą swój niemoralny interes. I widząc całą korupcję dookoła postanawia kandydować na burmistrza miasta. Stając się najpopularniejszym kandydatem bohater zaczyna sobie zdawać sprawę, że sam stał się człowiekiem systemu, manipulantem. Koniec tej części to wąż zjadający swój ogon… Ale o tym na końcu.

„Rebirth” – otwarcie płyty, jak poprzednio, to łagodne wprowadzenie rozpoczynające się wielogłosowym śpiewem przechodzącym w piosenkę z gitarowym podkładem z operowym przeplotem.

Po nowych narodzinach przychodzi czas na ostrą gitarę w utworze nr 2 - „The Old Haunt”. „(…) Wszystko to już widziałeś…(…) Nie mogłem zapobiec tym wydarzeniom… Nigdy nie znalazłem sposobu, by zatrzymać miłość w sobie…”.

„Myślałem, że odnalazłem miłość, ale to była tylko fala, która nas zalała” – śpiewa bohater w utworze „Waves”. To najbardziej nośna piosenka na tej płycie. Rockowa. Z pazurem. Melodyjna. Z partią skrzypiec. Taka radiowa.

Rodzi się uczucie. „(…) Nadchodzi poranek, ale mam złamane serce, chyba że się spotkamy ponownie… (gdzieś) na końcu Ziemi…”. To utwór „At the End of the Earth” z piękną, klasycznie rozrysowaną neoprogresywną aranżacją.

„(…) Płomień może zgasnąć, ale ogień pozostaje… Lecz ja utknąłem na ścieżce do własnej ruiny” – te słowa tworzą refren piosenki „Remembered”. Kolejnej pięknej, rozpisanej na sekcję smyczkową, kompozycji z płyty. To 4 minuty czystego piękna aranżacyjnego.

Ale w The City zapada noc. Miasto nie śpi – ”A Night on the Town”. A skoro nie śpi, to muzycznie musi być „rockowe zadęcie”. Płynnie prowadzona kompozycja w najlepszym rockowym wydaniu. I tylko gdzieś tak około 4 minuty z hakiem następuje nagłe zwolnienie tempa, które nakazuje wsłuchać się w słowa: „(…) Jak długo mogę trwać w iluzjach… jak długo oddychać skradzionym oddechem?…”.

„Is There Anybody Here” - jakieś skojarzenia? Niepotrzebnie. Ten utwór to piękna ballada, która mimo swej lekko brzmiącej aranżacji powiada o bólu, powstającym, gdy dostrzeże się prosty fakt, że protestując przeciwko czemuś często stajemy się tym, przeciwko czemu protestowaliśmy.

Co się z nami stanie? – to piosenka o spotkaniu z Fiance (narzeczoną jednego z kolegów). Jej tytuł – „The Squeaky Wheel” (Piszczące Koło) – sugeruje, że i ta znajomość skończy się dla bohatera źle. I tak też jest muzycznie. Po lekko indierockowym początku suniemy dalej w rytm zgrabnie zagranej lekkiej muzyki.

Ale zaraz, zaraz... Utwory 9 i 10 do czegoś się odnoszą. Utwór nr 9 – „The Bitter Suite IV and V - The Congregation and the Sermon in the Silt”; utwór nr 10 – „The Bitter Suite VI- Abandon”. Trzyczęściowa suita o tym samym tytule pojawiła się już na Act 2. „The Congregation and the Sermon in the Silt” – to jakby dialog pomiędzy Chłopcem a księdzem i alfonsem, którzy i w tej części prowadzą swoje brudne interesy. Stąd też, po raz kolejny, wodewilowy aranż. Część VI suity – to cudna piosenka z bardzo stonowaną linią melodyczną. Piękna gitara, spokojny wokal. I słowa: „(…) Wykorzystaj swoje dary w dobrym celu… Uratuj je od chciwości (…)”.

Utwór 11 – to wielkie zaskoczenie aranżacyjne. „King of Swords (Reversed)” – funkująco-dyskotekowy rytm oddaje w dobry sposób przemyślenia Chłopca – czas zostać politykiem.

A skoro polityka, to pojawiają się polityczne pytania: „(…) Czy zaprowadzisz nas do Edenu…(…) Kochaj nas pomimo wszystko, co ci zrobiliśmy”. Utwór „If All Goes Well” to rockowa piosenka, która przypomina festyn z hasłami i przemowami o polityce.

Polityka, to brak miłości – (…) To koniec dla ciebie i dla mnie (…). Czy zawsze piosenki o rozstaniu musza być gitarowymi balladami z wielogłosowym wokalem? Nie wiem, ale tutaj tak jest i zdaje to egzamin.

„Wait” – poczekaj, to chyba nie miejsce dla mnie. Tak zdaje się brzmieć wniosek z tej piosenki. „(…) Czy moje ciało jest naprawdę częścią Ziemi… Czy w moich żyłach płynie krew? (…)”. Takie rozważania towarzyszą tej oto piosence.

I wreszcie finał… „Ouroboros” – zjadasz własny ogon. Plan bohatera nie wypalił. Chciał być inny, stał się taki sam jak inni:

„(…) Upadłem, a potem się rozpadłem,

Nigdy nie chciałem nikogo skrzywdzić,

Nie chciałem być częścią tego miasta (…)

Ale skrzywdziłem Ciebie”.

I koniec. Ostatnie trzy minuty w towarzystwie skrzypiec delikatnie wyciszają Act 4.

    Act 5 - Hymns with the Devil in Confessional

Ten akt jest kontynuacją opowieści o losach Chłopca. Nasz bohater zostaje merem Miasta (The City). Próbuje ustalić czy jego życie jest dobre, czy złe. Odwiedzają go Wyrocznie, które informują, że teraz jest sam, jest zdany tylko na siebie. Pojawia się postać Syna – najprawdopodobniej jest to syn Chłopca. Jest spotkanie z Ms. Leading. A album zamyka seria epickich utworów orkiestrowych przedstawiających zniszczenie, zepsucie i śmierć.

Muzycznie Act 5 rozpoczyna najbardziej słodko-gorzki utwór, jaki zawierają wszystkie płyty. „Regress” – żałobne arpeggia gitary akustycznej, harfy i smyczków ozdabiają to naranie. A na ich tle wokalista wyśpiewuje złowieszcze lamenty: „(…) Pożegnaj swoje uparte serce, teraz jesteś sam (…)”.

Ten złowieszczo brzmiący utwór przechodzi w następnej części – „The Moon/Awake” – w pełną gitarowych riffów, bardzo melodyjną opowieść o braku serca, o niepewności. Z tak dużym ładunkiem emocjonalnym piosenka ta przypomina inny hit z Act 4 – „Waves”.

„(…) Nienawidzę grzeszników, ale nie nienawidzę grzechu (…)” – to główny motyw tekstu kolejnego utworu – „Cascade”. Utworu wolniejszego, z pianinem sugerującym jakiś patetyczny ton. Warto zwrócić uwagę na wokal przechodzący od cichego żalu do ochrypłego krzyku. Podobnie jest ze ścieżką muzyczną, która przechodzi od słabego akompaniamentu, przez symfoniczny rozmach, do (w końcowej części) przejmującego smutku.

„The Most Cursed of Hands/Who Am I” – początek spodoba się fanom Pink Floyd. Od razu narzuca się skojarzenie z utworem: „Godbye Cruel World”. Od drugiej minuty nastrój się zmienia. Łagodnie wchodzą smyczki, które kilkanaście sekund później ustępują miejsca hardrockowemu instrumentarium. I tak na przemian – łagodne klawisze i hardrockowe aranżacje.

„The Revival” ze swoimi zmiennymi aranżacjami i zaraźliwą melodią, z elementami flamenco i kobiecymi nuceniami, jest doskonałym tłem dla rozważań o tym: „(..) Kim ja jestem? Kim jestem? … Co jest nie tak, jaki jest grzech?… Gdzie jest odpowiedź? Gdzie do cholery mam się dopasować? (…)”.

Z kolei „Melopneme” – to ładna ballada ze słyszalną sekcją dętą na początku. Cztery minuty z pięknie prowadzoną linią muzyczną.

Utwór „Mr. Usher (On His Way To Town)” – mógłby być zagrany w ciemnym, przesiąkniętym dymem nowojorskim lub orleańskim klubie jazzowym. Jest ten swingujący dryg. I tak około czwartej minuty wszystko cichnie… aczyna się solo na trąbce. Nie jazzowe, nie swingujące… Zmierzające raczej w stronę arii operowej.

To zabieg celowy (jak mniemam), bo kolejny utwór „The Haves Have Naught” to dialog/odrębne monologi/dyskusja dwóch wokalistów: „(…) Spójrz tylko na tego szarlatana pogrążonego w oszustwie… Nie zastanawiasz się co sprawiło, że jest taki zły, taki chory (…)”.

„The Light” – to ballada o ojcu i synu grana na gitarze akustycznej. Tylko gitara i śpiew. To tutaj pojawia się postać Syna. To tutaj pojawiają się słowa zrozpaczonego ojca, który ma nadzieję, że zobaczy Syna, gdy ten już stanie się mężczyzną.

Analizę utworu „Gloria” ułatwia nieco wideoklip do niego przygotowany. To, o czym staram się tu napisać jest tam przedstawione w postaci filmu. Muzycznie warto zwrócić uwagę (tak około trzecej minuty) na efektowne gitarowe solo.

Dwie kolejne kompozycje, „The Flame (Is Gone)” i „The Fire (Remains)”, aranżacyjnie wpasowują się w popularny obecnie sposób muzykowania. Mocne, silne akcenty gitarowe. Równobrzmiące klawisze. Całość jest atrakcyjna rytmicznie.

„The March” – to, w swej wymowie, utwór wzywający do wyjścia z ciemności i dążeniu do światła. Tytułowy marsz objawia się tutaj w staccato brzmiących instrumentach, które szybko przechodzą w nastrojowe części balladowe.

„(…) Jestem zabójcą, przez cały czas zabijałem… Czy zrobiłem wszystko, co w mojej mocy by chronić niewinnych… A może przyprowadziłem wilka do jelonka? (…)” - utwór „Blood” w narracyjno-balladowy sposób wytrąca słuchacza z równowagi. „(…) Jestem zabójcą (…)” – i zaczyna się potężny gitarowy riff.

„A Beginning” – to, wbrew tytułowi, koniec, a nie początek. Chyba, że potraktujemy ten początkowo rockowy utwór jako jakąś profetyczną zapowiedź. Chyba, że zinterpretujemy ten utwór (tak od 4. do 5, minuty) jako swoisty hymn o niedoli ludzkiej… Bo potem słychać tylko odjeżdżający samochód i cichnące pianino.

Czy po wysłuchaniu ponad 5 godzin muzyki można jeszcze coś dodać, jakoś podsumować? Na pewno trzeba powiedzieć, że muzycznie albumy 1-3 różnią się od tych 4-5. Zmienia się „muzyczna moda”, aranżacyjne triki, sposób nagrywania i wykonania. Nie jest to jednak różnica merytoryczna, a jedynie techniczna. Płyty 4-5 są bardziej skondensowane, muzycznie pełniejsze. Bogatsze. Nie ma różnic jakościowych. Wszak każda płyta trzyma poziom.

Co do przekazu… Temat zagubienia, odosobnienia, strachu przed dorosłością/samotnością/ grzechem towarzyszy ludzkości od jej początków. Nie będę się tu wysilał na dłuższe wypowiedzi. Pięć płyt to dużo i czasu do słuchania i czasu na przemyślenia. W założeniach miała (bo chyba tak należy napisać) powstać część 6. Podobno miała to już nie być „płyta rockowa”. Czy będzie? Nie jestem pewien. Na razie zachęcam do posłuchania tych pięciu części opowieści o Chłopcu (choć równie dobrze można by wstawić tu słowo: „o Dziewczynie”) i jego losach. Podobno na przykładach innych można się dużo nauczyć i uniknąć swoich błędów.

I jeszcze jedna uwaga. Właśnie ukazała się wersja live płyty nr 2 - The Dear Hunter – „Act II - The Meaning of, And All Things Regarding Ms. Leading (Live from Seattle, WA)”. To właśnie to wydarzenie skłoniło mnie do napisania tych paru powyższych słów. Bo oprócz warstwy emocjonalnej, jaką niesie ze sobą uczestnictwo w koncercie, zawsze interesuje mnie sprawa: czy artysta na żywo potrafi zagrać tak samo / podobnie / lepiej jak w studio? Bo przecież wiadomo, że w studio dużo można poprawić. To wydawnictwo potwierdza postawioną już wcześniej tezę: płyta nagrana w roku 2006 i zagrana na żywo w roku 2024, to jak oryginał i remaster. Ma się dużo szacunku do nagrania oryginalnego, ale to „zrobione” dla współczesnego słuchacza jakoś tak „pasuje lepiej”. I ciekawe czy tak samo będzie z pozostałymi częściami zagranymi na żywo?...

MLWZ album na 15-lecie Weather Systems w 2025 roku na dwóch koncertach w Polsce Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok