Po wydaniu w 2021 roku świetnego, w mojej opinii, albumu „One To Zero” grupa Sylvan ponownie zamilkła, ciszę przerywając zaledwie sporadycznymi koncertami promującymi to wydawnictwo. Tym razem jednak poszczególni muzycy zespołu postanowili wykorzystać czas, w którym macierzysta formacja była mniej aktywna by skupić się na własnych projektach. Jako pierwsi swoje pomysły przedstawili klawiszowiec Volker Söhl oraz gitarzysta Johnny Beck. Stworzyli oni formację Violent Jasper, która zadebiutowała w ubiegłym roku bardzo udanym albumem „Control”. Jednym z wokalistów (choć nie głównym) był na tej płycie Marco Glühmann, czyli zasadniczo w nagraniach wzięło udział 3/5 składu Sylvan. Z kolei kilka miesięcy temu ukazała się pierwsza płyta grupy Vlyes zatytułowana „Why”. Jednym z jej filarów, obok Jensa Lücka (Single Celled Organism), jest Kay Söhl, czyli jeden z założycieli i były wieloletni gitarzysta hamburskiej formacji. Teraz przyszedł czas by swoje solowe dzieło przedstawił jej frontman. Debiutancki album Marco Glühmanna zatytułowany jest „A Fragile Present” i ukazuje się 14 czerwca nakładem należącej do Yogiego Langa i Kalle Wallnera wytwórni Gentle Art Of Music.
Marco gra tu na gitarze i klawiszach, jest też autorem zarówno tekstów, jak i muzyki oraz oczywiście śpiewa. Do prac przy albumie zaprosił nie byle jakich muzyków. Są wśród nich wspomniani Yogi Lang i Kalle Wallner. Pierwszy gra oczywiście na instrumentach klawiszowych, a drugi na gitarach i basie. Bas obsługuje także Markus Grützner, czyli kolega Langa i Wallnera z RPWL. Swoje partie gitary zarejestrował też Johnny Beck, czyli współpracownik Marco z grupy Sylvan, a na perkusji zagrał Tommy Eberhardt (Blind Ego). Jest też dwóch specjalnych gości. Są nimi Billy Sherwood (Yes), który udzielił się wokalnie w nagraniu otwierającym album oraz Steve Rothery (Marillion), który ubarwił swoją gitarową solówką utwór finałowy.
Album „A Fragile Present” wypełnia 56 minut muzyki, które podzielone zostały pomiędzy 12 ścieżek. Stąd prosty wniosek – brak tu rozbudowanych form. Żaden z utworów nie trwa dłużej niż 6 minut. Marco postawił na zwarte konstrukcje wokalno-instrumentalne, ale nie może tu być mowy o jakiś prostych, zwiewnych piosenkach. Większość materiału Marco napisał spontanicznie, w ciągu kilku miesięcy, pozwalając melodiom i słowom swobodnie płynąć. Jedynie „Reach Out” i „Black The Shade Out” powstały w 2010 roku, a intro z dema tego drugiego utworu pozostało niezmienione od tamtych czasów. „Te dwie piosenki są swego rodzaju oknem na moją muzyczną przeszłość” – mówi ich autor i kontynuuje: „W przypadku wszystkich pozostałych piosenek kieruję się emocjami: melodie wokalne to w większości spontaniczne pomysły, a teksty zostały w dużej mierze napisane już podczas nagrywania pierwszych wersji demo, więc wszystko jest bardzo osobiste.”
Płyta rozpoczyna się z iście symfonicznym rozmachem, w którym gitara elektryczna opleciona jest potężną orkiestracją. Po kilkudziesięciu sekundach przechodzimy w zdecydowanie łagodniejsze rejony, z gitarą akustyczną i pięknie ciągnącymi się dźwiękami basu. Nagranie nosi tytuł „Hear My Voice” i możemy potraktować je jako deklarację autora co do tego, co nas czeka przez niespełna godzinę obcowania z „A Fragile Present”. Mamy potężny refren i bardzo delikatną kolejną zwrotkę, a wokalnie Marco wspiera basista Yes, dodając odrobinę brzmieniowej magii słynnego zespołu. Jest jeszcze pierwsza wyśmienita solówka na gitarze w wykonaniu Wallnera, która dopełnia obraz tego, mogę to napisać z całą stanowczością, rewelacyjnego nagrania.
Indeksem 2 oznaczony jest utwór „Never Say Goodbye”. To rytmiczne nagranie z odrobinę niższym śpiewem Marco, który kontynuuje miłosne opowieści:
“In your world
You can love with me
And though speechless you can talk to me
When you offer me your hand
Every single part of you
Together we stand
Never say goodbye
Stay with me”.
Tym razem słyszymy tu jeszcze więcej pasji, która objawia się w pewnym momencie krzykiem wokalisty oraz drapieżną gitarową solówką.
Teraz czas na trochę wyciszenia. To gwarantuje nam piękna ballada „Reach Out”, w której dominują głos Marco, gitara akustyczna oraz klawiszowe tła. W warstwie tekstowej znajdziemy zachętę do otwarcia się i wyciągnięcia ręki w kierunku nowych rzeczy, mimo trudności jakie może to sprawić oraz do docenienia własnych odkryć. Słowa te, niejedyne zresztą na tej płycie, skierowane są głównie do syna artysty.
„Faceless” to jeden z dwóch, obok „Life Is Much Too Short”, utworów, których nie znajdziemy na winylowym krążku. To zdecydowanie bardziej dynamiczny fragment wydawnictwa, prawdziwy rocker, z zadziornym riffem gitary i mocno zaśpiewanym refrenem. Tu Marco prezentuje bardziej metalową stronę swojej wokalnej ekspresji.
Było dynamicznie, więc teraz pora na wyciszenie. Fortepian i orkiestracje otwierają nagranie „Look At Me”. Marco śpiewa tu niezwykle delikatnie, dopiero w porywającym symfonicznym rozmachem refrenie pozwala sobie na zdecydowanie bardziej dynamiczny śpiew, zwracając się ponownie do swego potomka:
“Look at me now, and follow me
Stay where you are and never leave
Don’t dare to grow”.
W drugiej części ponownie pozwala sobie na zdecydowanie bardziej energiczną interpretację słów, które wraz z powtarzanym jeszcze dwukrotnie refrenem dopełnia kolejną niezwykle interesującą kompozycję.
W podobnym tonie utrzymany jest ballada „At Home”. To kolejne słowa, których adresatem jest dziecko wokalisty:
“It’s the least I owe you
Always be around
Never let you down
In the cold
I will cover you
My own lifetime
By my side
I will care for you
Lay down
…
Welcome home
You’re not alone”.
Piękna deklaracja miłości i troski…
„For A While” brzmi jakby Yogi Lang I Kalle Wallner z kolegami dali odpocząć od wokalnych obowiązków temu pierwszemu i poprosili o zaśpiewanie nagrania RPWL właśnie Marco. To pełne przestrzeni nagranie z przyjemnym krótkim gitarowym popisem.
Dużo mroczniej robi się na kolejnej ścieżce. Wypełnia ją song „Black The Shade Out”. Jest to jedno z dwóch najstarszych nagrań na płycie, wyróżniające się mocnym basowym podkładem oraz w większym stopniu wykorzystanymi elektronicznymi wstawkami a także porywającą solówką na gitarze i zdecydowanie bardziej intensywnym wokalem, w tym niemal skandowanymi w refrenie wersami:
“Let me bring it down
I gotta black the shade out!”
Sporo mroku kryje w sobie także utwór „One Last Hope”. I tu mamy sporo elektroniki podpartej miarową pracą sekcji i powracającym riffem. W refrenie zaś otrzymujemy więcej przestrzeni obudowanej orkiestrowym tłem.
„Life Is Much Too Short” to z kolei ballada z dominującym brzmieniem gitary akustycznej, subtelnymi orkiestracjami oraz wspaniałą gitarową solówką w końcówce. To spojrzenie na własną przeszłość, na niewykorzystane szanse, na próby, które sobie odpuszczamy bojąc się wyjść poza swoją strefę komfortu.
Motyw przemijania oraz niewykorzystywania szans w obliczu uciekającego czasu przewija się w kolejnym moim faworycie z tej płyty, czyli utworze „Running Out Of Time”. Wyróżnia go mocno zapadający w pamięć gitarowy motyw oraz umiejętne balansowanie pomiędzy dynamicznymi (refren) i bardziej łagodnymi (zwrotki) nastrojami.
I tak docieramy do finału, którym jest pełna patosu i elegancji pieśń „My Eyes Are Wide Open”. Uwagę przykuwają delikatne elektroniczne i symfoniczne ozdobniki, dostojny klimat (trochę w stylu lat 80.) oraz przejmujący śpiew Marco, który po raz kolejny zwraca się do syna:
“Lay your head on me, oh my little boy
…
Each day together we should enjoy all our things
My eyes are wide open
There in the distance
The dawning light
Suddenly I realize the fragile
The beauty that we should learn to prize”.
Jakby tego było mało, to jeszcze niezwykłą urodę nagrania podkreśla charakterystyczne solo w wykonaniu Steve’a Rothery’ego.
I to tyle. Kurtyna opadła, a z sali, czytaj: sprzed głośników domowego zestawu muzycznego, słychać gromkie brawa. To co prawda tylko moje dopowiedzenie zamknięcia przygody z odsłuchem krążka, ale myślę, że niejednemu fanowi niebanalnej muzyki będą towarzyszyły podobne odczucia. Bardzo dobrze stało się, że Marco zdecydował się opuścić strefę komfortu, jaką zapewnia mu występowanie wraz z kolegami pod szyldem Sylvan i zadebiutował jako solowy artysta. Po tylu latach obecności na scenie nie musi niczego udowadniać, ale „A Fragile Present” bezsprzecznie potwierdza tezę, że jest on jednym z najciekawszych (nie lubię określenia najlepszych, wszak muzyka to nie sport) wokalistów na rockowej scenie. A przy okazji potrafi zaprezentować bardzo interesujący materiał, za którego powstanie jest odpowiedzialny kompozytorsko od A do Z. Z każdym przesłuchaniem świat dźwięków zaproponowanych przez niemieckiego artystę wciąga słuchacza coraz głębiej, nie pozwalając się od siebie uwolnić. Kolejny wyśmienity tegoroczny debiut. Po raz kolejny muszę napisać, że wybór tego ‘naj’ będzie niezwykle trudny.
Album został wyprodukowany przez Marco wraz z duetem Lang – Wallner. Materiał będzie promowany na kilku koncertach w Niemczech i Holandii w listopadzie tego roku. Wówczas frontman Sylvan wystąpi jako gość przed projektem Kalle Wallnera, Blind Ego. A wracając do macierzystej formacji Glühmanna, to już w przyszłym miesiącu ukaże się pierwszy od wielu lat koncertowy album tego hamburskiego kwintetu, zatytułowany wymownie „Back To Live”.