Meer - Wheels Within Wheels

Olga Walkiewicz

Norwegia to kraina nieodkryta w swojej wspaniałości. Czego tu nie ma... - tajemnicze fiordy, potężne góry, zorza polarna, szalone kolory obrazów Muncha, filozofia dramatów Ibsena i muzyka. Nie tylko ta tworzona przez Edwarda Griega. Muzyka, której korzenie oplatają skały rockowym feelingiem i tętnią niespokojnym rytmem gitar. Tu narodził się zespół, który jest bohaterem tej recenzji. Nie spadł bynajmniej jak złote jabłko w dłonie producentów, lecz zasłużył sobie na swoją renomę najdoskonalszą kombinacją, jaką jest połączenie wytężonej pracy z fantastycznym talentem.

Meer pojawił się na scenie muzycznej w 2008 roku w Hamar, malowniczo położonym nad jeziorem Mjosa. Początkowo był to duet utworzony przez Knuta Nesdala i Johanne-Margrethe Nesdal. Po wydaniu EP-ki „Ted Glen Extended” w 2012 roku skład rozrósł się do ośmioosobowej „orkiestry”. Wszystkie pełnometrażowe albumy były podpisane przez tych samych muzyków. Pierwszy z nich ukazał się w 2016 roku („Meer”), kolejny miał swoją premierę pięć lat później („Playing House”), a na trzeci trzeba było czekać do tego roku. Jego wydanie wytwórnia Karisma zaplanowała na 23 sierpnia. Zespół tworzą: Johanne-Margrethe Kippersund Nesdal (wokal), Knut Kippersund Nesdal (wokal, instrumenty klawiszowe), Eivind Stromstad (elektryczna i akustyczna gitara, instrumenty klawiszowe, programowanie, chórki), Asa Ree (skrzypce, chórki), Ingvild Nordstoga Sandvik (altówka, chórki), Ole Gjostol (fortepian, syntezatory, programowanie, organy elektryczne i kościelne, chórki), Morten Strypet (bas, chórki) i Mats Fjeld Lillehaug (perkusja, instrumenty perkusyjne i chórki).

Na „Wheels Within Wheels” wystąpili też znakomici goście: Andrea Brennodden Rosenlund zagrał na flecie w „Come To Light” i „This Is The End”, Lars Gartner Fremmerlid - na wibrafonie, a w chórkach wystąpili Liv Elvira Kippersund Larsson, Songe Josefin Kippersund Larsson i Simon Johannes Nyqvist.

Produkcją i miksem się zajął Lars Gartner Fremmerlid oraz cały zespół Meer, a masteringiem - Morgan Nicolaysen. Materiał został nagrany w Ocean Sound Recordings Studio. Okładka jest autorstwa Sandbeak Skari i Helen Haglund.

Meer to zespół, który nie stoi w miejscu. Rozwija się, ewoluuje w swoim niesamowitym progresywno-rockowym szyku. Wspaniałe aranżacje, kompozycje, które są mieszanką muzyki klasycznej, rocka progresywnego i symfonicznego popu, polifoniczne wokale – wszystko to robi ogromne wrażenie.

Meer ma swoją tożsamość. Specyficzne brzmienie i melodykę, kształt, w jakim zamykają się kompozycje i aurę - niepowtarzalną niczym linie papilarne. Najnowsze dzieło Norwegów jest spełnieniem i wizją. Każdy dźwięk inspiruje i nasyca cudowną, niczym niepohamowaną energią. Uzmysławia, że nie trzeba tworzyć symfonii, aby zrobić rzecz doskonałą w formie i treści.

Otwierający płytę utwór „Chains Of Changes” w zgrabny sposób łączy ciekawą melodię z finezyjnymi smyczkami, fortepianem i niezmiernie ciekawą orkiestracją. To bardzo dobry przykład jak przebojową piosenkę podnieść do rangi ambitnego, niebanalnego dzieła. Johanne przykuwa uwagę swoim głosem, jego zmieniającą się modulacją. Raz jest silny i pełen agresji, by za chwilę stać się kruchym i delikatnym. Utwór opowiada o młodzieńczych doświadczeniach, o skomplikowanym mechanizmie poznawania świata i zmianach, jakie w nas zachodzą pod wpływem nowych doznań. Nastoletnia niewinność ma swoją cenę. Ma też specyficzny urok.

„We don’t know we were competing till they told us we had won. Oh, these chains of changes… We didn’t learn to fear the dark until the fluorescent lights were turned on around us and we saw what we had missed...”.

Podstawowym walorem tej kompozycji jest jej lekkość, przystępność w odbiorze, pomimo soczystych symfonicznych aranżacji i progresywnego szlifu.

W „Behave” dowodzi wokalnie Knut Kippersund Nesdal. Johanne tworzy drugi plan, który wbrew pozorom jest niesamowicie istotny, bo nadaje wyrazistej barwy brzmieniu ich wokalnej relacji. Są tu motywy zaczerpnięte z orientalnej stylistyki, dyskretnie ukryte w orkiestracjach i partiach smyczków. To kompozycja bardzo ciekawa pod względem brzmieniowym. Jest tu dużo zawoalowanych smaczków, harmonicznych „motyli” zamkniętych w kielichach kwiatów, miękkich dialogów i żywej ekspresji. Taki „sekretny ogród” w gąszczu codzienności. Tekst jest bardziej dosadny i porusza kwestie relacji międzyludzkich:

„With you it’s always a lot but it’s never enough. You always calling the shots I’ll never call it off and when you tighten the knot I know my time is up, you shut the door and now you’re everything I’ve got...”.

„Take Me To The River” buduje niepowtarzalny klimat. Surowy akompaniament fortepianu, wokal Knuta, oszczędny w formie, lecz niezwykle wyrazisty, i przecudowne smyczki, szalone w swojej eteryczności, raz anielskie, raz z piekła rodem. To jeden z najbardziej urokliwych fragmentów albumu. Nie trzeba używać wielu słów, aby powiedzieć tak wiele. Słoneczna solówka gitary nadaje tej kompozycji absolutnego blasku. Drży, emanuje pozytywną energią, oscyluje pomiędzy wymiarami. Przy tak szlachetnej muzyce, warstwa liryczna wydaje się wręcz banalna. Lecz to tylko pozory, bo czasem mniej znaczy więcej…

„Take me to the river, take me where we used to swim. Make me a believer as the day begins to to dim...”.

„Come To Light” otacza słuchacza fortepianowym motywem. Wokal Johanne subtelnie łączy się z chórkami, kompozycja nabiera rozpędu, rośnie w siłę, rozkwita niczym lipcowa łąka, roztacza konstelacje brzmień i emanuje ciepłem.

„Golden Circle” zamknięty jest w żywiołowych rytmach, przebojowych aranżacjach i świetnych wokalach. Wokalny duet Knuta i Johanne jest perfekcyjnie wyważony, barwny i sugestywny. Pomiędzy dźwiękami sączy się niesamowita energia. Muzyka żyje tutaj swoim własnym niezależnym bytem.

Słuchając tej płyty odnoszę wrażenie, że pomiędzy Meer istnieje wspólny mianownik z zespołem Archive To takie pozytywne podobieństwo. Nie zabiera indywidualności, nie tłamsi wartości i niepowtarzalnego stylu. Ale istnieje i jest ukryte w szczegółach. Tę przestrzeń czuje się w trakcie słuchania nagrania „To What End”. Słowa są tu wręcz banalne, stanowią niejako pretekst do stworzenia muzyki:

„Once we had nothing. Once we were free. Once we were right. Back in the garden when we were kids before the bite...”.

„Today Tonight Tomorrow” jest przepiękną balladą, w której wokal Knuta zaklęty jest w gęstwinie smyczków i dźwięku fortepianu. To najbardziej fascynujący moment na płycie. Muzyka narasta w swojej ekspresyjnej formie, roznieca płomyczek, który staje się wulkanem. Słowa są jak muzyka – wymowne, lecz oszczędne. Emanują treścią bez zbędnych epitetów, przenośni i porównań. Po prostu są i nawiązują kontakt ze słuchaczem. A wszystko opowiada o uczuciach:

„Waiting. I am waiting at the edge of the light. Watching, always watching, staying out of reach, out of sight… Wanna belong. Wanna be there and dance among them...”.                                                                                

W drugiej część utworu znajduje się najlepsze gitarowe solo w wykonaniu Eivinda Stromstada - gitarowa „bajka” z tłem utkanym ze światła.

„World Of Wonder” jest trwającym niewiele ponad minutę interludium Esejem skreślonym dźwiękiem fortepianu z chórkiem, który śpiewa: „Oh, world of wonder, let us be blind again. So we can see you like we did back then...”.

„Mother” to kolejna kompozycja uzmysłowiająca piękno tej płyty. Eteryczny duet Johanne i Knuta, z wysuwającym się na pierwszy plan kobiecym głosem, sugestywnie unosi słuchacza na falach emocji. Tło jest pieczołowicie nanoszone przez instrumenty smyczkowe i perkusję. Nasączone emocjami, sensualną potęgą pastelowych barw i odrobiną jasnych, wysokich rejestrów. Temat niezwykły, bo każda prawdziwa matka to istota niebiańska w swojej doskonałości, jedyna i ukochana:

„When we are stranded left empty-handed give us hope. When we have gone the length, when we’re run out of strength to cope, when we are taunted, when we’re unwanted , out of place , we long for your embrace, your mercy and your grace… Mother of broke things gather us under wings of the words. We never heard but always knew written on hidden pages. Save us, tell another story, tell another story...”.

„Something In The Water” rozgrzewa żarliwy głos Johanne i wtopione w tło chórki. Poszczególne instrumenty scalają swoje brzmienie w jeden barwny postument i pozostają w głębi, dając pierwszeństwo linii wokalnej.

Album wieńczy długa kompozycja „This Is The End”. Początek podkręcają gitarowe riffy, nadając jej ognia. Zwracają uwagę ciekawie skonstruowane dialogi wokalne, tym razem bardziej drapieżne i ekspresyjne. Odegrane niczym scena w teatrze. Fortepian i smyczki łagodzą emocje. Są przeciwwagą do narastającego dramatyzmu. Utwór kończą słowa:

„Read between the lines. You’re running of time. Pick up the pieces of the mess we left behind. Dance upon or graves forget about our names. Pick up the pieces of the house that we could not save. We are the children of our time these are the crumbs we leave behind. We are the words between the lines. This is the end… We are the echoes of the dead. We are the voices in your head whispering words we never said… All out of time… This is the end...”.

Od dawna nie miałam tak ciężkiego orzecha do zgryzienia kończąc recenzję. Bo czy wystarczy napisać, że album jest fenomenalny? Czasem to za mało. Z pewnością tak jest w przypadku tej płyty. Na razie jest na naszym portalu Albumem Miesiąca. A ma ogromne szanse zostać Albumem Roku. Kto wie? To wszystko przed nami...

MLWZ album na 15-lecie Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku