Windmill, The - Mindscapes

Artur Chachlowski

To będzie krótka recenzja, bo i nie ma co się specjalnie rozpisywać. Opublikowany 1 lipca br. „Mindscapes” to już czwarty album znanego naszym Czytelnikom zespołu The Windmill. I od razu to powiem: jest to album bardzo udany.

Trzeba było na niego czekać dość długo, bo od premiery poprzedniej płyty „Tribus” minęło już sześć długich lat, ale nie był to czas stracony. Norwescy muzycy wykorzystali ten okres w bezbłędny sposób i dostarczyli do naszych rąk płytę niezwykłej urody. „Mindscapes” składa się tylko z czterech utworów, w tym epickiego, trwającego ponad 22 minuty „Fear”. Pozostałe trzy, stanowią umowną stronę B płyty (winylowa wersja „Mindscapes” ukaże się 1 sierpnia), dzieląc ją w jasny i przejrzysty sposób na dwie części. Obie – zarówno malownicza, długa suita, jak i trzy żyjące własnym życiem utwory - znakomite, obie przykuwające uwagę, obie dostarczające dużo radości przy przysłuchaniu. Wszystkie kompozycje są bardzo udane i nie ma wśród nich słabszych, ani też nudnych momentów. To świetny materiał, zdecydowanie wykraczający, w pozytywny sposób, poza frazę „album solidny”.

Muzycznie album „Mindscapes” czerpie inspirację z tak znanych artystów jak Camel, Genesis i Jethro Tull (szczególnie w finałowym nagraniu „Nothing In Return”). W poszczególnych utworach z łatwością znaleźć można cząstkę muzyki tych wykonawców wzbogaconą własnymi pomysłami oraz naznaczoną niebywałym kunsztem tworzących zespół muzyków. Powiem tak: znam ich osobiście i wiem jaką wagę przywiązują do swoich kompozycji, jak bardzo cyzelują każdy dźwięk, jak dbają o każdy szczegół, jak misternie dopracowują dźwięki do ostatniego szczegółu, nadając im wyjątkowy kształt i budując swoją muzyką własne, niepowtarzalne brzmienie. Ciepły głos Erika Borgena, świetnie współpracująca ze sobą sekcja w osobach basisty Arnfinna Isaksena i Kristoffera Utby (to nowy członek zespołu, który za zestawem perkusyjnym zastąpił zmarłego podczas prac nad poprzednią płytą, Sama Arne Nølanda), niewątpliwie zainspirowany Ianem Andersonem flecista Morten Clason, grający na gitarach jego syn Stig André Clason oraz precyzyjnie czuwający nad całością keyboardzista i główny kompozytor Jean Robert Viita stanowią prawdziwą mieszankę wybuchową. Grają ze sobą, praktycznie od samego początku, od wydanego w 2010 roku albumu „To Be Continued…” i słychać, że stanowią doskonale rozumiejące się combo, a z każdej zagranej przez nich nuty przebija niesamowita precyzja, wizjonerska swoboda artystycznej wypowiedzi oraz, najprawdziwsza w świecie, autentyczna radość grania.

Miksu i masteringu dokonał Karl Groom (Threshold). To kolejny element tej muzycznej układanki, który niewątpliwie nobilituje muzykę, która wypełnia program płyty „Mindscapes”. Płyty, która jednakowoż we wspaniały sposób broni się sama i w związku z tym nie pozostaje mi nic innego niż rekomendować ją wszystkim, którzy poszukują w progrockowej muzyce pozytywnych wrażeń czerpiących z bogatego instrumentarium i naturalnego zamiłowania do klimatu muzyki progresywnej z lat 70.

MLWZ album na 15-lecie Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku