Mirage - Borderline

Maciej Stwora

Image„Borderline” jest trzecim albumem grupy Mirage, którą spokojnie można nazwać francuskim Camelem. Podobieństwa są widoczne na każdym kroku – zarówno w grze poszczególnych instrumentów, sposobie śpiewania wokalisty czy też w aranżacji utworów. Ma to swoje wady i zalety. Czyż nie lepiej posłuchać oryginału zamiast poświęcać czas na naśladowcę? Odpowiedź na to pytanie nie jest jednak tak prosta, gdyż Mirage tworzy niezwykle urokliwą i świetnie zagraną „camelową” muzykę. Przepiękne melodie gitary czy fletu potrafią zachwycić do tego stopnia, że te prawie 70 minut trwania krążka mija bardzo szybko. Może więc warto dać szansę Francuzom? Myślę, że tak. Tym bardziej, że z powodu choroby Andy’ego Latimera zespół Camel milczy już od kilku lat. Jest to więc doskonała okazja do powrotu choć na parę chwil na pustynny szlak wielbłądzich dźwięków.

Krążek zawiera 9 kompozycji. Pierwsze cztery należy nazwać „długasami”, natomiast druga część płyty wypełniona jest krótszymi fragmentami:

Ordinary Madness. Pierwsze sekundy należą do cudownej partii fletu autorstwa Agnes Forner. Zaraz potem pojawia się głos Stephena Fornera, który powoli, bez pośpiechu opowiada nam historię o „zwyczajnym szaleństwie”. Utwór rozwija się z upływem kolejnych minut, pojawiają się stonowane klawisze i podniosłe gitarowe solówki. Co jakiś czas powraca główny motyw, jednym razem podkreślany jest śpiewem wokalisty, w innym momencie natomiast na plan pierwszy wysuwają się instrumenty. Solidne prog rockowe nagranie.

Nothing Stops Me. Kompozycja druga to już Camel pełną gębą. Znajome początkowe nuty tylko to potwierdzają. W pierwszej minucie zespół przyspiesza, pokazując się z bardziej dynamicznej strony i prezentując przy tym swoje wysokie instrumentalne umiejętności. W czwartej minucie następuje uspokojenie i słyszymy bardzo „camelową” linię wokalną. Kilka minut później Phillipe Duplessy tworzy delikatne fortepianowe tło, a w roli głównej obsadzona zostaje gitara Fornera. Fantastyczny moment. Ostatnie kilkadziesiąt sekund wycisza nasze emocje.

Compulsion. Od razu na początek otrzymujemy „pokręcone” jazz rockowe wejście. Cyrille Forner na basie i Joe Mondon na perkusji pokazują na co ich stać. Na moment pojawiają się czarowne klawisze, które szybko zostają zastąpione początkowym szaleństwem. W trzeciej minucie robi się bardziej piosenkowo, za sprawą pojawienia się wokalisty i „wyprostowania” przez muzyków struktury kompozycji. Tu i ówdzie pojawiają się jednak art-rockowe smaczki w postaci świetnych instrumentalnych partii. I tak jest już do samego końca – ciągła rozmowa śpiewu Stephena z grą całego zespołu.

Heads Up. Na dzień dobry dostajemy śliczną gitarową solówkę. Kilka chwil później utwór nabiera tajemniczego wymiaru, głównie dzięki „kosmicznym” klawiszom. Uwagę zwracają także mocne rockowe riffy w 4 minucie, które nieczęsto pojawiają się w delikatnej muzyce Francuzów. A zaraz potem kolejna piękna partia gitary, tym razem niezwykle melodyjna. Dopiero w 6 minucie do akcji wkracza wokalista, ożywiając i nadając kompozycji widocznych ram. Ostatnie minuty to już wielkie dźwiękowe bogactwo, z popisami instrumentalnymi wszystkich muzyków grupy.

When I Play (Part 1). Króciutka miniaturka na gitarę akustyczną, flet i głos z dodatkowym akompaniamentem śpiewu ptaków w tle.

I Saw You. Mirage w piosenkowym repertuarze. Przez pierwsze 3 minuty na pierwszym planie znajduje się wokalista, potem przychodzi kolej na kilka magicznych klawiszowo-gitarowych melodii. Warto zasłuchać się też w świetnej grze basu, który nadaje ton reszcie instrumentów.

The Girl With The Sun In Her Hair. Druga miniaturka i po raz kolejny subtelne fletowe nuty wzbudzają zachwyt. Jeszcze na moment pojawia się delikatny głos Fornera, ponownie nasuwając „camelowe” skojarzenia.

Blue Pill. Następny krótszy fragment, w którym na uwagę zasługuje przede wszystkim urocza gitarowa solówka, rozpoczynająca się w drugiej minucie i trwająca z krótkim przerwami dla wokalu aż do samego końca nagrania.

When I Play (Part 2). Finałowa kompozycja jest jednocześnie podsumowaniem całego albumu. Nastrojowe klawisze, dostojny głos, melodyjna gitara i pojawiające się co jakiś czas mocniejsze wejścia. „Borderline” w pigułce. A ostatnie cztery minuty to coś dla miłośników ambientu – cudowny i kojący śpiew ptaków. Piękne zakończenie.

Nowy krążek Mirage jest lekturą obowiązkową dla każdego miłośnika zespołu Camel. Duch muzyki Andy’ego Latimera unosi się w powietrzu i jest bardzo wyczuwalny. Czasami aż za bardzo. Za mało tu autorskich pomysłów a za dużo inspiracji „Wielbłądem”. Tylko co z tego, że twórczość Francuzów jest mało oryginalna skoro potrafi zachwycić swoim pięknem i przykuć naszą uwagę na długi czas. A to chyba jest najważniejsze – aby czerpać przyjemność i radość ze słuchania. Tak więc, jeśli ktoś stawia jakość i urodę muzyki nad jej oryginalność to powinien zapoznać się z najnowszym dziełem grupy Mirage. Z pewnością się nie zawiedzie.

www.musearecords.com  
MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok