Kanadyjska grupa Talisma nie cieszy się zbyt wielką popularnością w szerszym gronie miłośników rocka progresywnego. A trzeba zaznaczyć, że prezentowana przeze mnie płyta „Quelque Part” jest już trzecim krążkiem w dorobku zespołu. Twórczość Talismy nie trafia do ogromnych mas słuchaczy z prostego powodu – jest trudna w odbiorze, w przeważającej części instrumentalna oraz nie podąża za panującymi w muzycznym świecie modami i trendami. Jeśli ktoś lubi długo wgryzać się w poznawane dźwięki, kocha techniczne granie i szuka albumu, który jest progresywnym wyzwaniem to „Quelque Part” jest dla niego idealnym wyborem.
Płyta zawiera 10 utworów:
Introssimo. Delikatny początek przygotowuje słuchacza na pierwszą instrumentalną ucztę. Znakomicie słychać tutaj kunszt wszystkich muzyków Talismy – rewelacyjne połączenie klawiszowo-gitarowych pejzaży z solidną grą sekcji rytmicznej. Warto zwrócić uwagę na wyciszenie w trzeciej minucie, które na krótką chwilę zatrzymuje dźwiękowe szaleństwa. „Introssimo” świetnie wprowadza w klimat albumu, odbiorca przekonuje się od razu, że nie będzie łatwo. Ale za to jakże progresywnie.
Basse De Fou. Króciutkie nagranie, które jest przede wszystkim pokazem fantastycznej gry na gitarze Martina Vaniera. Klasa.
Ibliss. Kompozycja, która w pewnym sensie jest ukłonem w stronę mistrzów z King Crimson. Doskonale słychać to już w pierwszej minucie, gdy pojawia się bardzo „karmazynowa” gitara. Cały utwór pełen jest rozmaitych dziwnych odgłosów wplecionych w podstawowe melodie, które same w sobie do najprostszych nie należą. „Królewska” szkoła.
Iseult. W nagraniu tym czeka nas miła niespodzianka w postaci śpiewu Florence Belanger, która cudownie wpisuje się w „zakręcone” harmonie Kanadyjczyków. Swoim głosem powoduje, że ta instrumentalna plątanina wydaje się przez moment bardzo prosta i zrozumiała. Niezwykle lirycznie robi się po drugiej minucie, kiedy to Mark DiClaudio zatrzymuje swoją perkusję, a na pierwszy plan wysuwa się gitara Martina. W dalszej części cały zespół porzuca „łamańce” na rzecz ładnych melodii. Natomiast ostatnie sekundy to powrót do początku „Iseult”.
Quelque Part. Druga kompozycja, w której główną rolę powierzono Florence Belanger. Tym razem idealnie odnalazła się i dodała uroku „jazzującej” grze instrumentalistów. Perełka.
L'Aube. Zaczyna się rytmicznie i rockowo. Po pierwszej minucie następuje uspokojenie, a zaraz potem pojawia się piękna gitarowa solówka co jest rzadkością w technicznej muzyce zespołu. Donald Fleurent uzupełnia magiczne nuty Martina Vaniera podniosłym klawiszowym tłem, a do tego wszystkiego dochodzi jeszcze kapitalna partia perkusyjna Marka DiClaudio.
Od. Wracamy do mniej przyjaznego oblicza Talismy. Szybkie tempo, „pokręcona” sekcja rytmiczna, kosmiczne dźwięki w tle i „ciężka” gitara. Utwór ten spokojnie mógłby się znaleźć w repertuarze grup, które zajmują się progresywnym metalem.
Astromuz. Kolejna zmiana gatunku muzycznego. Tym razem mamy do czynienia z ambientowo-filmowymi wycieczkami autorstwa Donalda Fleurenta.
Modale. Nagranie to jest prawdziwym festiwalem gitarowych umiejętności Vaniera w duchu Pata Metheny’ego. Nic tylko słuchać i się zachwycać.
Cassiopeia. Ostatnia kompozycja rozpoczyna się niezwykle melodyjnie i przystępnie. Jednym słowem – ładnie. W okolicy trzeciej minuty pojawia się kilka sekund ciszy, która jakby wprowadza w drugą część tego utworu. Muzycy pokazują się w nim z bardziej technicznej strony, demonstrując szereg skomplikowanych motywów (głównie gitarowych) i zmian tempa. Przed siódmą minutą otrzymujemy ponownie chwilę ciszy, z której wyłania się cudowny, gitarowo-klawiszowy finał.
„Quelque Part” to płyta dla wymagających słuchaczy, którzy lubią i akceptują łączenie wielu stylistyk i gatunków muzycznych. Taka właśnie jest twórczość Talismy – różnorodna, bogata i niezbyt łatwa w odbiorze. Kanadyjczycy zabierają odbiorcę w podróż po nastrojach i klimatach, których można doświadczyć na albumach artystów z diametralnie różnych przestrzeni dźwiękowych. Przedsięwzięcie to jest wielce ryzykowne i z założenia nie zyska sobie pokaźnych rzesz zwolenników. Domyślam się jednak, że autorzy nie to mieli na celu tworząc tak mocno eklektyczną muzykę. Chodziło raczej o to, aby pokazać innym co im aktualnie gra w duszy i w sercu. I to założenie udało się w pełni zrealizować. Zapraszam więc do zmierzenia się z nowym dziełem Talismy. Warto.