Całość rozpoczyna się od podniosłego instrumentalnego wstępu “A Striving After Wind”. To piękna melodyjna uwertura, wstęp do pozostałej części albumu. Z pierwszymi dźwiękami następującej po nim kompozycji „Am I Really Here” zaczynają budzić się duchy najlepszych neoprogresywnych wzorców. Krótki jazzujący przerywnik na bas i perkusję „Faded” jest zarazem wstępem do „One Step Further” - jednego z dwóch najdłuższych utworów na płycie. Dużo dzieje się w tym trwającym kwadrans nagraniu. Może nawet zbyt dużo, gdyż w pewnym momencie jakby zaczynało ono nużyć. I tak jest już do końca płyty: utwory krótsze mieszają się z dłuższymi, lepsze ze słabszymi. Atmosfera tego dość nierównego albumu stopniowo narasta aż do udanego, ale trochę zbyt skomplikowanego finału pt. „Denied”. Muzyka grupy Scythe nie należy do najłatwiejszych w odbiorze. Symfoniczne nastroje mieszają się z dziwacznie brzmiącymi frazami, sprawiając wrażenie, że członkowie zespołu jakby trochę nie panują nad całością, że cytują samych siebie, że zjadają własny ogon. Nie znaczy to wcale, że w przypadku Scythe mamy do czynienia z muzyką wtórną i nie wartą uwagi. Wprost przeciwnie. Propozycje zespołu prowokują do myślenia, intrygują i zmuszają do swoistego wysiłku intelektualnego przy obcowaniu z każdym kolejnym nagraniem. Słuchacze, którym uda się już raz i drugi przebrnąć przez zasadniczy program płyty z pewnością odczują, że zrozumieli coś, co wcześniej było niewiadomą, że odkryli drugie dno, że ta muzyka zaczyna do nich przemawiać. To właśnie do nich adresowana jest ta płyta. Do wymagających i myślących sympatyków progresywnego rocka, którzy szukają w muzyce czegoś szczególnego. „Divorced Land” to płyta, którą gorąco polecam miłośnikom Genesis, IQ, czy Gentle Giant. Jeśli lubicie takie klimaty, to Scythe z całą pewnością gra dla was.
Scythe - Divorced Land
, Artur Chachlowski