"But time after time / We belive in better / Never let a chance pass us by / And we’re sure we’ll never fail to notice
Sign after sign / That a change is coming / Time is running out like a tide / But we think we’re on a
March of progress“...
Po pięciu latach milczenia Threshold powraca w wielkim stylu wraz z nową płytą “March Of Progress”. To już piętnaście lat minęło odkąd za mikrofonem zespołu po raz ostatni stanął Damian Wilson. Było to w 1997 roku na płycie „Extinct Instinct”. Później, jak wiadomo, zastąpił go Andrew „Mac” McDermott, który bezpośrednio po wydaniu płyty „Dead Reconing” (2007) niespodziewanie odszedł do niemieckiej formacji progmetalowej Yargos. Nie dane było mu jednak zrobienie kariery poza Thresholdem. Zmarł 3 sierpnia 2011 roku…
Damian Wilson awaryjnie dołączył do grupy jeszcze na trasie promującej płytę „Dead Reconing” i gdy kilkanaście miesięcy temu Threshold przystępował do pracy nad nowym albumem wiadomo było, że ten popularny wokalista wejdzie po raz trzeci do tej samej rzeki. I swoją obecnością udowodnił, że to najlepsze z możliwych rozwiązań, jakie mogło przytrafić się temu zespołowi.
Płyta „March Of Progress” jest od początku do końca dopracowana, dopieszczona, produkcja jest doprawdy wyborna. Znajdują się na niej doskonale skomponowane utwory zaśpiewane z niezwykłym namaszczeniem. Myślę, że każdy fan zespołu i samego Damiana nie rozczaruje się nową pozycją Brytyjczyków, wręcz przeciwnie, będzie w dużym stopniu ukontentowany. Także zwolennicy dobrych, progresywnych dźwięków, którzy rozpoczną przygodę z tym zespołem od tego właśnie albumu, na pewno będą zadowoleni. To świetne, klasyczne, progmetalowe granie na najwyższym poziomie.
Przyznam, że pokochałem ten album, ale nie od pierwszego wejrzenia. Nie od razu płyta mnie oczarowała. Jednak wraz z kolejnymi przesłuchaniami stawała się coraz lepsza, przyłapywałem się nawet na tym, że w najmniej oczekiwanych momentach nuciłem sobie melodie z nowej pozycji grupy Threshold. Duża w tym zasługa Damiana. W jego głosie w ogóle nie słychać upływu czasu, brzmi on teraz jeszcze potężniej, pełniej i śpiewa niebywale plastycznie. No i te emocje! Niespotykana barwa. Daje z siebie wszystko co najlepsze.
Na płytę składa się jedenaście utworów, w tym jeden bonusowy „Divinity”. Album jest długi, zawiera 75 minut muzycznych barw, ale w żaden sposób nie nuży. To nadal bardzo thresholdowy materiał. Już od pierwszej do ostatniej minuty wiemy z kim mamy do czynienia. „March Of Progress”, przy całym swym konserwatywnym zabarwieniu, brzmi bardzo świeżo, bardzo progresywnie. Być może muzycy nie eksplorują nowych terenów, ale przyjemność z obcowania z ich muzyką jest ogromna - dla intelektu i emocji. Wokal w niezwykły sposób koreluje z gitarami, instrumentami klawiszowymi i sekcją rytmiczną. Na uwagę zasługuje doskonała gra perkusisty Johanne Jamesa, jego wyborne przejścia są świetnie skonsolidowane z resztą materiału. Świetnie współpracuje z nim basista Steve Anderson. Należy także wspomnieć, że dodatkowym członkiem zespołu stał się Peter Morten, który obsługuje gitarę rytmiczną, dzięki temu brzmienie grupy jest niezwykle mięsiste, soczyste i klarowne.
Obdarzony przebojowym refrenem utwór „Ashes” jest znakomity openerem dla tego albumu. Chwytliwy refren, przytoczony we wstępie, nadaje kawałkowi cech przebojowości. Dalej jest jeszcze lepiej. Kompozycja nr 2, „Return Of The Thought Police”, zaśpiewana porywająco przez Damiana, wprowadza w błogostan, to bardzo rozbudowany formalnie track. Ale z dobrym, wpadającym w ucho refrenem. Trzeci – „Staring At The Sun”, mimo charakterystycznej dla zespołu aranżacji, zachwyca intrygującą, niebanalną melodią, która nadaje tej płycie unikalny posmak. Dalej jest coraz lepiej. Solówka Karla Grooma w „Colophan” wręcz zniewala. „The Hours” śmiało może konkurować o miano najlepszego utworu na albumie (zwracam uwagę na przepiękną klasycyzującą partię zagraną przez Richarda Westa na fortepianie!). „That’s Why We Came” pewnie stanie się wkrótce żelaznym punktem koncertowego repertuaru grupy. Genialny kawałek! W „Don’t Look Down” znowu Groom powala swoim porywającym solo, a nagranie zatytułowane „Coda” posiada niezwykle chwytliwy refren, co stawia go w gronie pewniaków do singlowego przeboju nr 2. Mocno rozbudowany „The Rubicon” to najdłuższy kawałek na krążku. Wielowątkowy, z licznymi zmianami tempa, wyborną solówką klawiszy - bardzo przypomina swoim klimatem brzmienie zespołu z trzeciej płyty „Extinct Instinct”. Krążek zamyka dodatkowy utwór „Divinity”, który nawet jako bonus wcale nie odstaje od reszty. Wręcz przeciwnie, jest kolejną perełką, tak jak wszystkie kompozycje znajdujące się na „March Of Progress”. Ta płyta to prawdziwa esencja twórczości Threshold. Zarówno pozycji z Damianem, jak i tych z Andrew McDermottem. Panowie wybrali najlepsze elementy ze swoich poprzednich albumów i za pomocą znanych środków wyrazu stworzyli materiał wręcz znakomity. Właściwie każdy kolejny utwór to majstersztyk, zarówno za sprawą kompozycji, jak i w warstwie emocjonalnej.
Warto było czekać aż pięć lat na tę płytę. Myślę też (mam taką nadzieję), że Damian Wilson tym razem zadomowi się w Threshold na dłużej. Również w zespole Headspace, bo osobiście uważam, że płyty „March Of Progress”, jak i „I Am Anonymous” to dwie najjaśniejsze płytowe pozycje tego roku. To prawdziwa magia wyrazistej progmetalowej muzyki. Trzeba mieć ten album!