Mike Slamer już dawno solidnie zapracował sobie na miano „weterana muzyki rockowej”, lecz mało kto wie, że „Nowhere Land” jest dopiero jego pierwszym solowym albumem. Ze swoim pierwszym, działającym w Birmingham zespołem City Boy, zrealizował w 1976r. dla wytwórni Vertigo album zatytułowany po prostu „City Boy”, ale nie zyskał dzięki niemu zbyt dużej popularności. Na początku lat 80-tych Mike wyemigrował do Stanów Zjednoczonych i dopiero tam jego kariera rozwinęła się na dobre. Dzięki sprzyjającemu zbiegowi okoliczności trafił do zespołu Streets. Co ciekawe, w grupie tej śpiewał Steve Walsh, który dopiero co opuścił grupę Kansas, po wydaniu pamiętnego albumu „Vinyl Confessions” (1982). Na basie w zespole Streets grał niejaki Billy Greer, a na perkusji Tim Gehrt.
Grupa Streets wydała dwa albumy, po czym rozpadła się, gdyż Walsh i Greer dołączyli w 1986r. do zreformowanego Kansasu i praktycznie działają w nim aż do dzisiaj. Mike Slamer zajął się wówczas pracą w charakterze muzyka sesyjnego, współpracując m.in. z zespołami Fiona, Hardline, House Of Lords, Khymera, Steelhouse Lane, Warrant i Tower City, by wyliczyć tylko te najbardziej znane. Kilka lat temu, gdy Kansas zdecydowanie spowolnił tempo pracy, Slamer wraz z Billy Greerem założył formację o nazwie Seventh Key, by zagrać i zaśpiewać na jej dwóch wydanych do tej pory albumach studyjnych. Po ich wydaniu postanowił skoncentrować się na swoim materiale solowym, który zalegał gdzieś w zakurzonych czeluściach jego domowego archiwum. I stąd teraz, po tylu latach współpracy z innymi zespołami, ukazuje się wreszcie na rynku solowy album Mike’a Slamera pt. „Nowhere Land”. Do pracy w studiu zaprosił on znanego z grup Strangeways i The Sign wokalistę Terry Brocka, którego barwa głosu do złudzenia przypomina Steve’a Perry z The Journey. Zresztą cała płyta ma posmak amerykańskiego soft rocka, czy jak kto woli AOR. Króluje na niej melodyjne i miękkie granie połączone ze starannymi aranżacjami, chwytliwymi refrenami i ostrymi gitarowymi riffami. „Nowhere Land” to album dla miłośników klimatów znanych ze starych płyt The Journey, Boston, Styx, Bad English czy Kansas.
Wszystkie utwory wypełniające tę płytę charakteryzują się typową AOR-owską melodyką, precyzją wykonawczą i amerykańską „stadionową” przebojowością. Nie spodziewajmy się więc po muzyce z płyty „Nowhere Land” jakichś ekstrawaganckich klimatów, zaskakujących rozwiązań, czy rozbudowanych solówek instrumentalnych. W centrum uwagi cały czas jest gitara Slamera. Doskonale uzupełnia ją wokal Brocka, a także charakterystyczne dla takiej muzyki harmonie wokalne z udziałem wszystkich występujących na płycie instrumentalistów oraz... Billy Greera, który po starej znajomości postanowił gościnnie wspomóc swego kolegę. W niektórych fragmentach płyty „Nowhere Land” udaje im się wspólnie osiągnąć naprawdę wysoki poziom. Bardzo dobrze prezentują się balladowe utwory „Come To Me” i „Jaded”, niezłe jest też otwierające płytę nagranie tytułowe, podobać się może wpadająca w ucho melodia w „Strength To Carry On”.
W sumie jest to jednak dość rutynowy AOR-owski materiał. Mnóstwo w nim ładnych melodii, ale nie ma tu miejsca na jakieś rewelacje i niespodzianki. Absolutnie nie znaczy to jednak, że nie ma szans, by album ten znalazł swoich amatorów. Tym bardziej, że wykonany jest on w sposób bardzo profesjonalny, a niektóre tematy z zaskakująca łatwością na długo zapadają w pamięć. Ale nie ukrywam, że „Nowhere Land” z pewnością nie jest płytą dla wszystkich. Aby w pełni docenić zawartą na niej muzykę, trzeba po prostu lubić ten szczególny rodzaj pompatyczno-melodyjnej stylistyki.