Amerykańska grupa Kinetic Element przedstawia trzecie w swoim dorobku wydawnictwo zatytułowane „The Face Of Life” (z podtytułem ‘Symfonia E-dur’). Ci, którzy znają dwie poprzednie płyty (o albumach „Powered By Light” (2009) i „Travelog” (2015) pisaliśmy na naszych łamach) mogą być trochę zaskoczeni. I to z kilku powodów.
Po pierwsze, zmienił się skład. Teraz w zespole, oprócz jego wieloletniego lidera, współzałożyciela i klawiszowca w osobie Mike’a Visaggio oraz grającego na wszystkich płytach perkusisty Michaela Murraya, mamy basistę polskiego pochodzenia Marka Tupko oraz dwie nowe twarze: gitarzystę Petera Matuchniaka (kiedyś występował w Gekko Project, The Steppes i Bomber Goggles) oraz stałego wokalistę Saint Johna Colemana. Zmiany te sprawiły, że – i to może być zaskoczenie numer 2 - brzmienie zespołu zmieniło się nieco, i teraz najwyraźniej pozostaje w nurcie symfonicznego prog rocka, tak z okolic ELP, Genesis i Yes. No i wreszcie po trzecie, trzy kwadranse muzyki podzielone są na cztery kompozycje, z których dwie należą do kategorii bardzo długich rockowych epików („All Open Eyes” trwa 16, a tytułowy „Face Of Life” ponad 19 minut), a dwie, krótsze, stanowią dla nich pewnego rodzaju przeciwwagę.
Zgodnie z oczekiwaniami muzyka Kinetic Element zawiera wszystkie możliwe elementy, których doszukujemy się po rozbudowanych kompozycjach: mamy więc tutaj długie wprowadzania, częste zmiany klimatów, zmienną dynamikę oraz raz krótsze, raz dłuższe, ale za to naprawdę liczne popisy instrumentalne. Dodać do tego trzeba jeszcze dramatyczne w swoim wydźwięku instrumentacje, gitarowe i klawiszowe szaleństwa oraz całkiem przyzwoity wokal – dopiero wtedy otrzymujemy pełny obraz całości.
Wszystko to wykonane jest pewnie i w miarę kompetentnie, a przede wszystkim wyprodukowane jest w sposób krystalicznie czysty, co pozwala uzyskać odpowiednią głębię i prawdziwą pełnię tej muzyki oraz uwypuklić liczne akcenty pojawiające się w poszczególnych kompozycjach, co pozwala przyciągnąć uwagę odbiorcy.
Przyznam, że nowa płyta Kinetic Element to całkiem niezły kawałek muzyki. Jest w niej jednak coś, co nie pozwala nazwać ją ponadczasowym arcydziełem, ani też uznać ją za pewniaka, albo choć kandydata do miana ‘albumu roku’. To ‘coś’ to brak pewnej dynamiki w rozwoju muzycznej akcji i większego stylistycznego zróżnicowania. Przez długie chwile album brzmi ‘płasko’ i aż chciałoby się usłyszeć więcej akcentów, które uatrakcyjniłyby te długie fragmenty. Jakiejś soli, jakiegoś pieprzu… Jest tego stanowczo za mało, jakby zespół wolał wybierać zachowawczą ścieżkę i nie chciał się dać się ponieść fantazji. Być może to kwestia czasu i pewnego dotarcia się tego składu? Miejmy nadzieję, że kiedyś będzie jeszcze lepiej, choć obiektywnie trzeba przyznać, że na „The Face Of Life” w sumie wcale nie jest źle.