This Winter Machine - A Tower Of Clocks

Artur Chachlowski

I tym sposobem mamy już drugą tej wiosny (po „Panu Scrooge’u” Ryszarda Kramarskiego) ‘zimową opowieść’ spod znaku progresywnego rocka... Choć by być precyzyjnym, nowy album grupy This Winter Machine ukaże się dopiero w pierwszych dniach lata – wytwórnia F2 Music Ltd. jego premierę zapowiada na 24. dzień czerwca.

„A Tower Of Clocks” jest długo oczekiwanym drugim albumem wielokrotnie nagradzanego (m.in. nagroda prestiżowego magazynu Rock Society za najlepszy debiut 2017 roku) brytyjskiego zespołu o nazwie This Winter Machine. Prawie dwa lata tworzenia, jakie minęły od wydania pamiętnej płyty „The Man Who Never Was” zostały przez zespół bardzo dobrze wykorzystane, gdyż nowa płyta z pewnością spotka się z dużym uznaniem sympatyków gatunku. Muzyka, którą słyszymy na „A Tower Of Clocks” jest na tyle dobra i ciekawa, że śmiało można powiedzieć, że grupy This Winter Machine w ogóle nie dotknął ‘syndrom drugiej płyty’, co często staje się bolączką udanie debiutujących młodych wykonawców. Nowy album pełen jest dojrzałej i dobrze przemyślanej muzyki. Tym razem, w odróżnieniu od poprzedniej płyty, program „A Tower Of Clocks” nie składa się z długich, kilkunastominutowych suit, a jest raczej ciągiem zazębiających się ze sobą oddzielnych utworów o różnej długości. W trackliście znajdujemy zarówno krótkie (instrumentalny „Spiral” trwa zaledwie 2 minuty, a „Flying”, „Justified”, czy „In Amber” to ledwie 3-4 minutowe nagrania), jak i bardziej rozbudowane kompozycje (najdłuższa z nich to zamykająca płytę i trwająca 9 minut z sekundami kompozycja „Carnivale”).

Podlana liryczną subtelnością pomysłowość i muzyczna kreatywność zawarta w muzyce This Winter Machine wydaje się płynąć z naturalną elegancją i z wielce charakterystyczną, przywodzącą na myśl najlepsze neoprogresywne zespoły lat 80. i 90., angielskością. This Winter gra nowocześnie i z polotem. Jeżeli już nawiązuje do starych dobrych tradycji prog rocka, umieszczając tu i ówdzie jakąś staromodną solówkę, to nie epatuje rozciągniętymi do granic wytrzymałości popisami, a raczej pomysły swe podaje w oszczędny, wyważony, by nie rzec, że lapidarny sposób (tak dzieje się na przykład w „Symmetry & Light”, gdzie syntezatorowe partie często ‘przykrywane’ są przez ostre gitary czy szczyptę elektroniki).

Tym razem na okładce płyty członkowie zespołu nie byli tak tajemniczy jak na „The Man Who Never Was” i podpisali się pełnymi imionami i nazwiskami. Przedstawmy ich zatem oficjalnie: w zespole śpiewa Al Winter, na instrumentach klawiszowych gra Mark Numan (i to on swoją grą sprawia, że już po kilku chwilach This Winter Machine bezbłędnie wpasowuje się w szufladkę z napisem „neo”), sekcję rytmiczną tworzą Andy Milner (dr) i Pete Priestley (bg), a na gitarach tym razem gra aż dwóch muzyków: Graham Garbett oraz Scott Owens. I chyba dzięki temu album „A Tower Of Clocks” wydaje się bardziej ‘gitarowy’, choć zauważyć trzeba też fakt, iż w każdym utworze należycie wyeksponowane są fortepianowe i syntezatorowe partie Marka Numana. Z drugiej strony, są tu też utwory oparte wyłącznie na melodycznej linii fortepianu, czego przykładem jest „In Amber”. Lecz ogólnie rzecz ujmując, najlepiej jest tam, gdzie pod tym względem panuje równowaga (polecam kompozycje „The Hunt”, „Delta”, „Carnivale” oraz akustyczną balladę „When We Were Young”).

Wydaje się, że płytą „A Tower Of Clocks” zespół This Winter Machine umocni swoją pozycję na brytyjskim rynku progresywnego rocka. Wiem, że do sklepów trafi ona dopiero pod koniec czerwca, ale już teraz warto zapisać ten tytuł w swoich notesach: raz – po to, by nie przegapić premiery, a dwa – gdyż na pewno się przyda, gdy za pół roku będziemy podsumowywać najważniejsze progrockowe wydawnictwa AD 2019.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!