Minęło ledwie kilka miesięcy od premiery fantastycznego albumu „The Great Adventure” firmowanego przez The Neal Morse Band, a nasz bohater znowu zaprasza swoich fanów do zapoznania się z kolejną solidną porcją swojej muzyki. Ukazujący się 14 czerwca „Jesus Christ - The Exorcist” to nowy, monumentalny (znowu dwupłytowy) projekt w, i tak imponującej już, dyskografii Neala Morse'a. To skomponowana 10 lat temu epicka rock opera (czy właściwie jak zaznaczono na okładce: ‘progresywny rockowy musical’) z gwiazdorską obsadą składającą się z licznych znanych wokalistów i muzyków. Materiał trochę przeleżał się w szufladzie, lecz gdy w zeszłym roku zbliżał się termin tradycyjnego festiwalu Morsefest, Neal postanowił dokończyć ten projekt, co nieco pozmieniać i dopisać kilka melodii. Koncertowa premiera odbyła się na wspomnianym festiwalu, a teraz ukazuje się studyjna wersja tego musicalu. Nie sposób wymienić wszystkich osób, które wzięły udział w tym projekcie, więc wspomnę tylko o kilku najważniejszych: Ted Leonard, Eric Gillette, Nick D’Virgilio, Randy George, Bill Hubauer, Matt Smith, Paul Bielatowicz, Jake Livgren czy Julie Harrison. Nazwiska robią wrażenie. Muzyka wykonywana przez ich właścicieli też.
Nie będzie chyba dla nikogo zaskoczeniem, gdy powiem, że jest to album oparty na treściach znanych z ewangelii, coś na kształt współczesnego „Jesus Christ Superstar”. Tematyka religijna nie powinna nikogo dziwić, gdyż Neal Morse właściwie od początku swojej solowej działalności (przypomnijmy, w 2001 roku zaszokował on swoich sympatyków informacją, że nie tylko opuszcza grupę Spock’s Beard, z którą odniósł ogromny sukces, ale i całkowicie odchodzi od świeckiej muzyki rockowej…) plasuje się w nurcie chrześcijańskiego progresywnego rocka. Jasno deklarując swoją wiarę oraz ryzykując utratę części fanów, as tym samym fiasko finansowe postanowił skupić się na albumach, na których wysławiał imię Boga. Ukazało się ich do tej pory całkiem sporo (ostatni „Life & Times” wiosną ubiegłego roku), ale żaden swoim rozmachem nie dorównywał temu, z czym mamy do czynienia na omawianej przez nas dzisiaj płycie.
Na „Jesus Christ – The Exorcist” Neal Morse we właściwy sobie sposób w trakcie blisko dwóch godzin snuje opowieść o życiu Jezusa – od jego narodzin po śmierć. Tym razem postawił samego siebie nieco w cieniu (objął ‘tylko’ trzy role: Piłata, Demona i Apostoła. Warto wiedzieć, że główną, tytułową rolę pozostawił on swojemu następcy w Spock’s Beard – Tedowi Leonardowi. Poprzedni następca, Nick D’Virgilio, wcielił się na tej płycie w postać Judasza Iskarioty), pozwalając błysnąć całej plejadzie innych, mniej znanych w świecie progresywnego rocka, wokalistów. Jak dobrze naliczyłem, jest ich ponad tuzin.
Jak zawsze u Morse’a poszczególne fragmenty albumu idealnie zazębiają się ze sobą i tworzą spójną, bardzo progresywną całość. Nie jest to może dzieło tak homogeniczne jak ostatnie płyty wydawane pod szyldem The Neal Morse Band, niemniej w tym całym stylistycznym zróżnicowaniu tkwi prawdziwy urok i to w nim upatruję największego atutu i powodów, dla których ”Jesus Christ – The Exorcist” jest niewątpliwym sukcesem artystycznym. Karkołomne harmonie a’la Gentle Giant (w „He Must Go To The Cross”) przeplatają się z porządnym hard rockiem, a liryczne duety wokalne (polecam „The Greatest Love Of All” – przesyconą miłością rozmowę Jezusa z Marią (rewelacyjny duet: Ted Leonard – Talon David) sąsiadują tu z ciągiem świetnie zaśpiewanych przez kobiece głosy utworów (znakomita sekwencja piosenek: „The Woman Of Seven Devils” – „Free At Last” – „The Madman Of The Gadarenes” w połowie pierwszego krążka tego wydawnictwa). Pojawiają się klimaty utrzymane w stylu gospel, nie brakuje też typowego dla Morse’a progresywnego patosu. Dużo się na tym albumie dzieje i długimi chwilami aż trudno nadążyć za zmieniającymi się nastrojami oraz rozwojem akcji. Ale od tego jest przecież funkcja PLAY AGAIN. Zapewniam, że przy każdym kolejnym przesłuchaniem album brzmi coraz lepiej i coraz ciekawiej…