Pamiętam w jaki zachwyt wpadłem, gdy w 2010 roku Hasse Fröberg i towarzysząca mu grupa Musical Companion wydali swój debiutancki album „Future Past”. Skwapliwie wykorzystali dłuższą przerwę w działalności swego macierzystego zespołu, The Flower Kings, i wypełnili lukę czasową swoimi płytami – „Powerplay” (2012), „HFMC” (2015) oraz tym najnowszym, „Parallel Life”, wydanym we wrześniu przez wytwórnię Glassville Records.
Najlepsze co na tej płycie spotykamy jest na samym jej początku. Ponad 20-minutowa kompozycja tytułowa jest najdłuższym utworem nie tylko na tym krążku, ale w ogóle w całym dorobku Hasse Fröberga & Musical Companion. Symfoniczny rozmach i niezła forma wokalna lidera zespołu robią naprawdę dobre wrażenie. Oczywiście między wokalami znajdują się długie sekcje instrumentalne, a Kjell Haraldsson raz po raz dostarcza porywające partie solowe grane na syntezatorach, Anton Lindsjö pięknie gra na gitarze, a szalejąca sekcja rytmiczna: Thomsson (bg) - Ola Strandberg (dr) dba o to, by nie brakło w tym utworze czadu i energii. „Parallel Life” (utwór) jest dowodem i przykładem wysokiej progresywno-rockowej formy całego zespołu, która mogłaby trwać bez końca, i gdyby ten poziom udało się utrzymać do końca tej długiej, po 65-minutowej płyty, mielibyśmy do czynienia z dziełem wybitnym…
Tymczasem z każdym kolejnym utworem zaczyna być na tym krążku coraz bardziej nudno i monotonnie, wszystko zaczyna być do siebie jakoś dziwnie podobne, zespół z minuty na minutę zaczyna grać jakoś żmudnie i smętnie, a kolejne utwory wydają się mało wyraziste. O ile skrojony wyraźnie pod singlowy format „Sleeping With The Ghost” posiada w sobie jeszcze jakieś punkty zaczepienia, to z kolejnego długasa, dziesięciominutowego „Time Waits”, najwyraźniej wieje nudą. Trochę ciepłych słów mogę powiedzieć o dwóch ośmiominutowych kompozycjach. „Rain” to swobodnie rozwijający się z minuty na minutę balladowy hymn na cześć zmarłego niedawno ojca Hasse Fröberga. Pobrzmiewają w nim delikatne echa muzyki funk, bluesa, a nawet soul. Zaś „Never Alone” w sposób udany, choć wcale nie porywający, z progrockowym przytupem zamyka to wydawnictwo. Za to napakowany elektroniką „All Those Faces” to, obok rozkrzyczanego „Friday” (sam nie wiem ile razy w refrenie pada uporczywie nazwa tego, skądinąd sympatycznego dnia tygodnia) to, chyba największa pomyłka tego albumu. Bardziej pasowałby on na nowy krążek Mike + The Mechanics niż na płytę, która ma ambicję stać się ważnym wydarzeniem na drogowej mapie prog rocka AD 2019.
Bez wątpienia takie ambicje ma ta płyta. Ale czy „Parallel Life” zwiększy popularność i rozpoznawalność zespołu Hasse Fröberga? Jak już wcześniej wspomniałem, podchodzę do tej płyty z ograniczonym entuzjazmem, wielokrotnie po godzinnym seansie spędzonym z wypełniającą ją muzyką, czułem się po prostu porządnie znużony. Nie porwał mnie ten album, a za jeden z najważniejszych jego atutów uważam nie samą muzykę, a bajecznie kolorową szatę graficzną autorstwa Eda Unitsky'ego.
Ciekaw jestem jak „Parallel Life” prezentować się będzie na tle planowanego do wydania w listopadzie nowego albumu The Flower Kings pt. „Waiting For Miracles”?...