Nareszcie! Długo wyczekiwana kompilacja legendarnej, choć nieco zapomnianej formacji z Warrington, ujrzała światło dzienne!
Dla przypomnienia - grupa została założona przez wokalistę, gitarzystę i klawiszowca Jeffa Harrisona pod koniec lat 60. ubiegłego wieku. Początkowo grała rock psychodeliczny z elementami jazzu, czy też fusion („The First Moonshot”), by później skręcić w kierunku prog-rocka w stylu Pink Floyd czy Genesis („Rosewater”). W latach 80. próbowała odnieść sukces grając lżejsze utwory ocierające się o kiczowaty pop (grała na scenie z Davidem Hasselhoffem). Ostatnim dziełem zespołu był wydany w 2017 roku album „The Digital Beyond”, który był powrotem do klasycznych brzmień z pierwszej połowy lat 70. Niestety trudy rocznej trasy spowodowały, że Jeff musiał zostać hospitalizowany i niestety 4 stycznia 2019 roku zmarł z powodu komplikacji związanych z nadmiernym spożyciem puddingu ryżowego (większość życia zmagał się z uzależnieniem od semoliny). Przed śmiercią „namaścił” na swojego następcę za mikrofonem w Moonshot niejakiego Johna Wilkinsona. Poprosił też swojego basistę Davida K. Jonesa, by zwrócił się do pochodzącego z tego samego miasta wielkiego fana grupy - Tima Bownessa z prośbą o skompilowanie zestawu utworów grupy. Pod koniec stycznia 2020 roku długo zapowiadany retrospekcyjny album ujrzał w końcu światło dzienne.
Zawiera on 9 kompozycji (w wersji kompaktowej 11) zbliżonych brzmieniem do dokonań (głównie) Genesis z lat 70. ("The Great Electric Teenage Dream", "Distant Summer", "You'll Be The Silence") czy The Moody Blues ("Moonshot Manchild") lub solowych piosenek Tony'ego Banksa (przebojowy "Stupid Things That Mean The World"). To wspaniały testament wspaniałego zespołu, który nigdy nie odniósł sukcesu na jaki zasługiwał. Nie dla niego była sława, jaką cieszyły się grupy takie jak Genesis, Pink Floyd czy choćby Camel.
Nie miał szans zaistnieć w szerszej świadomości słuchaczy, gdyż… nigdy nie istniał…
Autorem tej ‘retrospekcji’, jak wspomniałem, jest Tim Bowness. Dla fanów tego artysty nazwa zespołu nie powinna być obca. W 2017 roku wydał on bardzo ciekawy album "Lost In The Ghost Light", na którym przedstawiał historię fikcyjnej grupy Moonshot. Miłośnicy twórczości połowy duetu no-man bez problemu rozpoznali zapewne także tytuły wymienionych wcześniej utworów.
Tim postanowił "wskrzesić" zespół, by przedstawić własne aranżacje wybranych utworów z jego płyt (głównie "Lost In The Ghost Light", ale też "Abandoned Dancehall Dreams" i "Stupid Things That Mean The World"). W rolę „legendarnej grupy z Warrington” wcielił się zespół Mama, który na co dzień jest cover-bandem Genesis, stąd też większość utworów brzmi jakby nagrał je sławny kwintet (lub kwartet, czy też trio w zależności od okresu).
Na pierwszy plan w interpretacjach Moonshot / Mama wysuwają się instrumenty klawiszowe (w tym organy) Johna Comisha. Gitara obsługiwana przez Darrena Deana jest nieco zepchnięta w tło, choć zdarza się, że uraczy nas pięknym solem. Sekcja rytmiczna James Cooper (perkusja) i David K. Jones (bas) gra bez większego polotu. Po prostu poprawnie. Drugi z tych panów chwyta czasami za 12-strunową gitarę przywołując magię wczesnego Genesis. Jest też współproducentem albumu (z Colinem McKayem) oraz współautorem jedynego umieszczonego na nim własnego utworu grupy ("Before That Before"). Napisał go wspólnie z wokalistą Johnem Wilkinsonem, którego głos przypomina śpiew Phila Collinsa.
Które utwory należałoby wyróżnić? Na pewno opublikowany jako pierwszy "Worlds Of Yesterday" z ładnymi solami klawiszy i gitary oraz nieco psychodeliczny "Lost In The Ghost Light" oparty na rytmie perkusji (skojarzenia z solowym Peterem Gabrielem jak najbardziej są tu na miejscu). Godny uwagi jest też "The Great Electric Teenage Dream" początkowo grany na gitarze 12-strunowej (chyba największy ukłon w stronę mistrzów z Genesis) czy też rozpoczynający płytę "Moonshot Manchild" ze wspaniałą partią organów. Pozostałe utwory też nie schodzą poniżej pewnego poziomu prezentując bardzo ciekawe wersje pieśni Tima, dość mocno odbiegające od pierwowzorów.
Jeśli zatem ktoś niespecjalnie przepada za jego głosem (a znam takich) to na tej płycie może przekonać się jak zdolnym jest twórcą. Jeszcze jedna dość istotna rzecz - jeśli ktoś do tej pory uważał Bownessa za nudziarza, to może teraz zmieni zdanie. Warto wejść na stronę http://www.moonshotband.co.uk i przeczytać skróconą "biografię" zespołu jego autorstwa pełną angielskiego humoru.
Niby z założenia był to żart, ale zupełnie niechcący wyszedł z tego bardzo ciekawy album wspaniale przywołujący klimaty progrockowych tuzów z lat 70. i 80. ubiegłego wieku, którego słucha się z niezwykłą przyjemnością.
A jeśli ktoś tęskni za „normalnymi” płytami Tima, to spieszę donieść, że już w kwietniu ukaże się jego drugi album nagrany w duecie z Peterem Chilversem. Trzeba przyznać, że obaj panowie z no-man to niesamowicie pracowici goście…