Pattern-Seeking Animals - Prehensile Tales

Maciej Lewandowski

Natura ludzka jest tak skonstruowana, że chyba każdy z nas zadawał sobie pytania z rodzaju - jak by to było gdybym wykonywał inny zawód, żył w innym kraju, na innym kontynencie? Co by tu wymyśleć, aby usprawnić sobie pracę, życie, a w efekcie spędzać czas ciekawiej i przyjemniej? I nie ma w tym nic dziwnego, gdyż dzięki tej niepohamowanej, wiecznej ciekawości człowieka, zawdzięczamy praktycznie cały postęp i rozwój technologiczny, przekładający się na nasze życie. Artysta ma tą ogromną przewagę nad marzycielami, że zawsze może wyrażać swoją sztukę w dowolny dla siebie sposób, rozwijając się, szukając nowych dróg, inspiracji i w efekcie kontaktu z wieloma nowymi rodzajami odbiorców.

I tak oto, korzystając z tej artystycznej wolności, trzech panów - doskonale znanych na co dzień z kapeli Spock’s Beard - Ted Leonard (gitara, śpiew), Jimmy Keegan (perkusja i wokal) oraz Dave Meros (bas) postanowiło dobrać sobie czwartego kompana do „muzycznego brydża” w postaci Johna Boegeholda (instrumenty klawiszowe) i niepełna rok temu powołać do życia kapelę pod niezwykle oryginalną nazwą Pattern-Seeking Animals.

A ponieważ często dobre i trafne pomysły znajdują się najbliżej, to i nazwę nowego projektu zaczerpnęli oni ze swojej macierzystej kapeli, a konkretnie z utworu „Bulletproof” (z płyty „Noise Floor”). Ta gra słów odnosi się do ludzi notorycznie szukających wzorców wokół samych siebie, pozwalających im przetrwać i ciągle się rozwijać.

Przecież właśnie z takiego rozumowania biorą się niezwykle mądre powiedzenia w stylu „Kto nie robi w życiu kroku w przód, cofa się o kilometr”. Muzycy chyba mocno sobie wzięli tą maksymę do serca i po niespełna roku od debiutu raczą nas właśnie nowym, drugim albumem zatytułowanym „Prehensile Tales”, mającym swoją oficjalną premierę 15 maja br. Materiał na nowy album, jak przekonuje główny kompozytor Jim Boegehold, zaczął powstawać automatycznie, zaraz po skończeniu pierwszej płyty. Artysta podkreśla w wywiadach, że chciał zmienić niektóre sposoby pisania piosenek i zacząć również – niczym tytułowe szukające wzorców stworzenia - czerpać z kilku nowych muzycznych wpływów, jednocześnie nie odchodząc zbyt daleko od ogólnej, pierwotnej koncepcji zespołu.

„Prehensile Tales” to w efekcie kolekcja 6 utworów, niezwykle bujnych aranżacyjnie, lecz co najważniejsze, posiadających chwytliwe, wręcz zaraźliwe melodie. Niezwykle ciekawy jest już na wstępie układ piosenek na trwającej w sumie około 56 minut płycie. Dwie pierwsze „Raining Hard In Heaven” i „Here In My Autumn” trwają średnio po 8 minut, kolejne dwie „Elegant Vampires” i „Why Don’t We Run” po około 5 minut, a całość płyty wieńczą dwa „długasy” – ponad 17-minutowy „Lifeboat” oraz zaledwie 5 minut krótszy „Soon But Not Tooday”. I choć godzina to dla jednych długo, a dla innych zbyt krótko, to wkraczając w ten przeuroczy świat „Zwierząt Poszukujących Wzorców” zostaniemy wręcz oczarowani różnorodnością barw, klimatów i smaków - jak to na prawdziwe królestwo naszych braci mniejszych przystało.

Przede wszystkim, w porównaniu do debiutu, zespół poszerzył swoje instrumentarium wprowadzając do swego spektrum skrzypce, flet, trąbkę, wiolonczelę, saksofon i stalową gitarę. Nad całością miksu i produkcją czuwał Rich Mouser.

Płytę rozpoczyna kapitalna partia basu, czuwająca nad porządkiem całego niezwykłe postępującego utworu „Raining Hard In Heaven”. Choć początek kompozycji brzmi niewinnie niczym tradycyjna popowo-rockowa piosenka, to z czasem sekcja rytmiczna w sposób genialny łamie wszelkie przebojowe konwenanse i olśniewa nas tajemniczymi, naprzemiennymi taktami. Dodając do tego wyśmienicie brzmiący wokal Leonarda, jego gitarowe solo oraz pełną gamę klawiszowych smaczków, już ten pierwszy utwór jest dobitnym dowodem na wielką maestrię, z jaką będziemy mieli do czynienia słuchając tego albumu.

Kolejna kompozycja, „Here In My Autumn”, nie przez przypadek została wydana jako singiel promujący wydawnictwo. Kapitalna linia melodyczna i wpadający w ucho refren, to duet rozkwitający dzięki gitarze, instrumentom klawiszowym i dźwiękom fletu. Najciekawsze jest tutaj wykorzystanie niesamowicie brzmiących skrzypiec, nadających utworowi klimat spod znaku grupy Kansas. Za ten czarodziejski dźwięk odpowiedzialna jest zaproszona gościnnie na płytę skrzypaczka, ukrywająca się pod pseudonimem Rini – Harini S Raghavan. To niezwykle utalentowana instrumentalistka, która z pochodzenia jest Indianką, na co dzień mieszkającą w Nowym Jorku. To właśnie jej zawdzięczamy to, że w kilku miejscach na całej płycie, pojawiają się cudowne etniczne klimaty, wprowadzające dodatkowe, ożywcze urozmaicenia.

I nie inaczej jest w kolejnym utworze „Elegant Vampires”. Choć tu na szczególne podkreślenie zasługuje kapitalna linia basu Dave’a Merosa brzmiąca niezwykle złowieszczo, agresywnie i szorstko, przez co oddająca perfekcyjnie demoniczny klimat zawarty już w samym tytule. Moim skromnym zdaniem to idealny kandydat na następnego singla!

Następujący bezpośrednio po nim „Why Don’t We Run” to najbardziej zaskakujący i niecodzienny utwór na całym albumie! Pomimo, że pierwsze jego takty brzmią niczym dalekowschodnie dźwięki (to znowu zasługa Rini), to po kilku sekundach niczym Phileas Fogg z powieści Verne’a przenosimy się do królestwa „Mariachi” rodem ze „spaghetti westernów” z obowiązkową w takich klimatach charakterystyczną trąbką „Tex-Mex”. Wszyscy panowie z Pattern-Seeking Animals udowadniają nam przez to dobitnie jak łatwo można tworząc muzykę, bawić się dźwiękiem i dosłownie dzięki niej podróżować i odkrywać nowe lądy na muzycznej mapie, atlasie, globusie. Fantastyczna to fiesta!

Tak oto dochodzimy do najdłuższej kompozycji, ponad 17-minutowej progrockowej epopei „Lifeboat”. Jest to opowieść o dryfującym po morzu człowieku na tonącym statku, który zaczyna w tym dramatycznym momencie snuć przemyślenia dotyczące życia. Czyż nie jest to znany motyw, będący inspiracją dla wielu Wielkich Twórców? Temat, który przywodzi nam na myśl takie kanony, jak „Calling All Stations” Genesis czy „Ocean Cloud” Marillion? Ta historia jest tu jednak opowiedziana jakże odmiennie… Główną atmosferę pierwszych minut tego utworu tworzą syntezatory, na czele z Hammondem Johna Boegeholda. To jedna z tych epickich piosenek z wciągającą fabułą, niezwykle różnorodna muzycznie, która swoją mocą dźwięków i potęgą kompozycji zachęca słuchacza do wcielenia się w postać głównego bohatera, przeżywania sytuacji, w której się znajduje, ale nade wszystko - myślenia. Ten osamotniony i przerażony człowiek dochodzi w pewnym momencie do kresu wytrzymałości, wyrażonego rozpaczliwym, błagalnym krzykiem: „Ratuj mnie!”. Ten fragment tekstu jest śpiewany przez Leonarda z taką emocją, że dosłownie przeszywa to serce słuchacza. Tę przejmującą atmosferę potęgują dodatkowo odgłosy mew i fal oraz oczywiście przeszywająca niczym nóż stalowa gitara, a także flet, trąbka, bas i symfoniczne klawisze, które niczym prądy w niebezpiecznym oceanie splatają całą tą niesamowitą opowieść o nieszczęściu, życiu i upragnionym przetrwaniu… Czy szczególnie obecnie, każdy z nas nie jest takim właśnie dryfującym rozbitkiem, szukającym w nadziei, gdzieś na ciemnym niebie, zorzy polarnej lub innego znaku – drogowskazu, w którą stronę popłynąć, aby obrać dobry kierunek, aby dopłynąć do celu, aby przetrwać? „Lifeboat” jest cudownym sposobem na to, by zadać sobie te wszystkie pytania, a przede wszystkim spróbować znaleźć na nie sensowne i racjonalne odpowiedzi. Ta wielowątkowa kompozycja ma w sobie coś z powieści Dickensa. Nie sposób się w niej nie zakochać, gdyż to prawdziwe progrockowe arcydzieło. A to przecież wcale nie koniec płyty!

Wieńczy ją bowiem także epicka kompozycja „Soon But Not Tooday”, która idealnie wpisuje się w rolę wspaniałej kulminacji albumu. Ten utwór powinien zadowolić najbardziej wybrednych fanów tego gatunku muzycznego. Czegoż tu nie ma? Elementy funky, reggae, odrobina swingu w refrenie! A wszystko to podane z gitarową solówką, będącą wspaniałym ukłonem w stronę Briana Maya z Queen, w połączeniu z klimatami wyjętymi rodem z Sierżanta Peppera, cudownej czwórki z Liverpoolu czy sekcji dętej niczym z płyt Earth Wind & Fire. Ten utwór jest dla mnie ostatecznym potwierdzeniem genialnych umiejętności kompozytorskich i aranżacyjnych Johna Boegeholda. Nie można też pominąć jego walorów lirycznych, w których głównym mottem jest przesłanie mówiące o tym, że przeważnie odkładamy dzisiejsze pilne sprawy na następny dzień, tak jakby jutro miało przynieść nam więcej sił, a nie koniecznie tak właśnie jest… Druga szansa może już nie nadejść, zbyt wiele tak popełnionych błędów w życiu może przynieść nieodwracalne, niekoniecznie pozytywne dla nas scenariusze napisane na nasze własne życzenie…

Ten album udowadnia, że marzenia, poszukiwanie wciąż nowych dróg i rozwiązań popłaca i daje satysfakcję. Brzmi niezwykle świeżo i jest dopracowany co do szczegółu - wręcz wzorcowo. Czasami naprawdę warto wyjść poza utarty schemat, wydeptany trakt, prozę naszego życia. Spojrzeć na to wszystko z odrobiną dystansu, poszukać nowych ścieżek, nie tracąc jednocześnie poczucia odpowiedzialności za decyzje i obowiązki. Każde zdarzenie jakie nam się przytrafia, ma swoją przyczynę i skutek. Tylko od nas, od naszego charakteru, silnej woli zależy jaki scenariusz z tego powstanie. A kiedy natrafiamy na sytuacje tragiczne, wydawałoby się bez wyjścia i walimy głową w mur, może warto wtedy nie tylko nie ranić siebie, ale zaufać odrobinę własnej intuicji, niczym gwiazdom na niebie w nocy? W końcu ponoć los nas wszystkich jest w nich zapisany od wieków. A drugi album Pattern-Seeking Animals „Prehensile Tales” może tylko nam pomóc w odpowiedzi na te wszystkie niełatwe pytania. Szukanie odpowiedzi przy akompaniamencie TAKIEJ muzyki jest naprawdę wspaniałym i urzekającym doznaniem…

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!