Ubocznym skutkiem pandemii może być odroczenie w czasie emerytury Deep Purple, ponieważ cała trasa promująca wciąż niewydany album „Whoosh” została przeniesiona na rok 2021, zaś Steve Morse w wywiadach, żartuje, że dołączając ponad 25 lat temu do zespołu nie wiedział, że ma do czynienia z osobnikami, których nie obowiązują standardowe kryteria starzenia.
Tymczasem wytwórnia, aby utrzymać fanów w podwyższonej gotowości, niczym kroplówką serwuje kolejne kompozycje z nowej płyty. Po singlach „Throw My Bones” oraz „Man Alive” pojawił się winylowy maksingiel zawierający kolejny utwór z płyty – „Power of the Moon”. Zaś 10 lipca odbyła się premiera kolejnego singla „Nothing At All”, poprzedzona prezentacją na antenie Planet Rock Radio dzień wcześniej.
Obcując z nowymi utworami Deep Purple już jakiś czas, wróciłem do swoich pisanych na gorąco recenzji „Throw My Bones” oraz „Man Alive”Man Alive”. I trzeba przyznać, że twierdzenie klasyka: ‘lubimy te piosenki, które już znamy’ nabiera w tym kontekście nowego znaczenia. Bo dzisiaj to, co początkowo mnie irytowało czy raziło, już nie przeszkadza.
Jako, że „Throw My Bones” stał się ulubionym utworem mojej 8-letniej córki, przez co stał się on również nieodłącznym towarzyszem wszystkich wspólnych podróży samochodowych, to odkryłem, że jak na początku z trudem go słuchałem, to nagle słucham go z przyjemnością. „Man Alive” to po prostu piękny kawałek muzyki. No, a odsłona „Power of the Moon” również nie zawodzi.
To kolejny delikatny flirt z dźwiękami z pogranicza rocka progresywnego. Kolega, któremu wysłałem ten utwór powiedział, że w pierwszej chwili myślał, że przesłałem mu jakąś nową kompozycję Love De Vice (to taka mała kryptoreklama). Utwór jest znowu niespecjalnie długi – trwa nieco ponad 4 minuty, ale bardzo mocno skondensowany w treści. Zwrotka i refren początkowo bliska rozwiązaniom wokalnym i rytmicznym znanym chociażby z utworu „Vincent Price” z płyty „Now What?” i kiedy w zasadzie wydaje się, że już wszystko wiadomo pojawia się z delikatnego zaskoczenia nowy fragment wokalny Gillana, taki niesamowicie piękny, melodyjny, z uwodzącą przebojowością, przywodzący klimat albumu „Who Do We Think We Are” . Całość przechodzi w trzyczęściową partię instrumentalną pokazująca w skondensowanej formie całość instrumentalnego potencjału duetu Airey/Morse, aby ponownie oddać głos Gillanowi, który powraca z tym fantastycznym motywem śpiewając „o zielonych balonach”.
Bez wątpienia druga połowa utworu „Power of the Moon” to Deep Purple najwyższych lotów, tak jak fragmenty „Man Alive” w skondensowanej formie - za co kocham ten zespół. Każdy szanujący się zespół progresywny rozciągnąłby „Power of the Moon” spokojnie do 6 minut. Bob Ezrin nie bierze jeńców, odcina tłuszcz, zostawia samo mięso. Trzeba do tego przywyknąć, ale patrząc na to już z pewnej odległości, może to ostatecznie przynieść efekt wysokiej intensywności emocji. Nie sposób bowiem zaprzeczyć, że słuchając wszystkich trzech kawałków lepiej się ich słucha jako całości. Łączy je jakaś artystyczna wspólność i wizja. Są one od siebie bardzo różne, ale jednocześnie pasują jako elementy tej samej układanki.
A “Nothing At All” to kolejny element tego puzzle. Połączenie szybkiego barokowo klasycznego motywu Steve’a Morse’a z bluesowym podkładem teoretycznie nie ma racji bytu. Dodać do tego poprockowy, niewymuszony śpiew Gillana? Czemu nie? Przyjemnie się tego słucha. Znowu niby brakuje trochę, jak w przypadku „Throw My Bones”, siły przekazu, ale w takim razie dlaczego dobrze się tego słucha? Niezależnie od wszystkiego Don Airey zachwyca w końcówce bawiąc się barokowymi i jazzowymi motywami w zupełnie bezpretensjonalny sposób.
Piosenka jako całość dobrze wpisuje się w mocno eklektyczny charakter wcześniejszych utworów i powinna odnaleźć się, może nie jako najjaśniejszy fragment nowego albumu, ale też nie będący dla jego odbioru jakimkolwiek obciążeniem.
Postawiłbym również tezę, że fakt obecności na nowej płycie Deep Purple utworu „And the Address” nie jest tylko symbolicznym spięciem klamrą ponad 50-letniej historii zespołu, ale również pewnym punktem odniesienia, bo w nowych kompozycjach pobrzmiewa taki trochę naiwny, trochę radosny, trochę smutny, trochę progresywny, trochę klasyczny, trochę bluesowy i trochę niespokojny i niespójny styl charakteryzujący również pierwsze trzy płyty Deep Purple. Więc może historia zatoczyła szersze koło niż nam się wydaje?...