Alex Carpani to świetnie wykształcony włoski kompozytor, klawiszowiec, wokalista, producent, muzykolog i dyrektor artystyczny. Ukończył muzykologię na Uniwersytecie Bolońskim, a pracę magisterską napisał na temat muzyki Nino Roty w filmach Felliniego.
Skomponował pokaźną liczbę dzieł muzyki instrumentalnej utrzymanych w różnych gatunkach i dla różnego przeznaczenia: od new age, muzyki elektronicznej, muzyki symfonicznej, drum'n'bass i electro-jazzu, aż do soundtracków do spektakli teatralnych i filmów dokumentalnych. Od kilkunastu lat realizuje się jednak jako muzyk rockowy i ma w swoim dorobku cztery solowe albumy stylistycznie utrzymane w szeroko rozumianym progresywno-rockowym repertuarze. Dwa z nich - debiutancki „Waterline” (2007) i niezwykle ciepło przyjęty „4 Destinies” (2014) omawialiśmy na naszych łamach i swego czasu prezentowaliśmy w małoleksykonowych audycjach. Tak więc, postać Alexa Carpaniego nie powinna być obca uważnym sympatykom gatunku, tym bardziej, że niespełna dwa lata temu dał się on poznać dodatkowo jako lider konceptualnego projektu Aerostation, który założył z renomowanymi muzykami - perkusistą Gigi Cavalli Cocchim (Mangala Vallis) oraz basistą Jacopo Rossim – i z którym wydał ciekawe wydawnictwo zatytułowane po prostu „Aerostation” (także omawiane na naszym portalu – recenzja tutaj).
Mało tego, w trakcie swojej prężnie rozwijającej się kariery solowej miał okazję współpracować z tak znanymi artystami, jak David Jackson z Van der Graaf Generator, David Cross z King Crimson, Paul Whitehead (grafik wczesnych okładek płyt Genesis), Aldo Tagliapietra z Le Orme oraz Bernardo Lanzetti z PFM. Wraz ze swoim zespołem zagrał blisko 130 koncertów w 20 krajach (w tym Polsce; swego czasu koncertował w Ośrodku Kultury Andaluzja w Piekarach Śląskich) na 3 kontynentach, będąc zapraszanym na najważniejsze festiwale międzynarodowej sceny rocka progresywnego.
W zeszłym roku nadeszła pora na coś nowego. Alex poszedł w nieco innym kierunku. Opracował album zatytułowany „L'Orizzonte Degli Eventi” („Horyzont zdarzeń”) z piosenkami rockowymi śpiewanymi w języku włoskim i utrzymanymi w stylistyce łączącej w sobie neo-prog, hard rock, muzykę elektroniczną, alternatywny rock i piosenkowy pop. To rodzaj wizjonerskiego i egzystencjalnego albumu koncepcyjnego o wyimaginowanej linii, jaka dzieli możliwe scenariusze naszego życia w chwilach, kiedy stoimy przed ważnymi życiowymi decyzjami.
Wszystko zaczyna się od głosu narratora (Efisio Santi), który wprowadzając nas w klimat płyty podaje naukową definicję horyzontu zdarzeń i w tym momencie, po tym trzyminutowym elektronicznym intro, rozpoczyna się fascynująca muzyczna podróż, będąca metaforą życia i względności wszystkich zdarzeń, które w trakcie życia przytrafiają się człowiekowi. „Lava bollente” to utwór utrzymany w żywym tempie, będący dynamicznym wejściem w tę płytę, a zarazem urocze malowanie pejzażu dźwiękowego wokół wnikliwego tekstu. Nagranie „Fiore d’acqua” oparte jest na doskonałej pracy sekcji rytmicznej, utrzymującej równowagę pomiędzy dynamiką, a bardziej romantycznymi fragmentami. „Il perimetro dell’anima” to jeden z najbardziej znaczących utworów na albumie. Rozpoczyna się powoli od mocno elektronicznego podkładu, by po chwili włączyć dźwiękowy dywan 12-strunowych gitar, a następnie imponująca fala dźwięków porywa słuchacza w bardzo przyjemne rozmarzone soniczne otchłanie.
W „Tempo relativo” można odnieść wrażenie, że słucha się mieszanki Nirvany i Porcupine Tree. Arpeggio z pinkfloydowym pogłosem zachwyca w kompozycji „Sette giorni”, w której mamy do czynienia z ciekawą konstrukcją brzmieniową utrzymaną w progresywnym crescendo, uszlachetnioną w swej finałowej części kaskadą dynamicznych klawiszowych dźwięków. Szczególnie energiczny jest jednak temat zatytułowany „Le Fine è là”, który trwa siedem minut i wypełniony jest gęstymi dźwiękami metalowych gitar, dudniącym basem, klaustrofobicznymi rytmami i licznymi elektronicznymi efektami oddającymi lęk przed nieuchronnie zbliżającą się katastrofą. To bardzo sugestywne nagranie. W jego przypadku znów pojawiają się skojarzenia z muzyką pewnego jeżozwierzowego zespołu.
Szalony i mocno rozpędzony utwór „Nel ventre del buio” poprzedza grande finale albumu w postaci marzycielskiej kompozycji „Le porte”. To niesamowicie nośny kawał energetycznego rocka, który nie kryje ewidentnych floydowskich fascynacji i inspiracji. Wysmakowane dźwięki gitar i syntezatorów stanowiące tło dla zapadającej w pamięć śpiewanej przez Carpaniego melodii zbliżają nas do końca tej naprawdę wielce udanej płyty.
Alex Carpani śpiewa na niej (po raz kolejny uświadamiam sobie jak doskonale język włoski komponuje się z muzyką rockową) oraz gra na syntezatorach (w tym generuje też dźwięki na wirtualnych gitarach), a towarzyszą mu Giambattista Giorgi – bas oraz Bruno Farinelli – perkusja. Zaledwie trzech ludzi, a wspaniałej muzyki co niemiara. Z całego serca polecam tę płytę, gdyż te 50 minut (bo tyle trwa łącznie 9 wypełniających ją piosenek) to najprawdziwsza muzyczna uczta dla uszu. Przy pierwszym przesłuchaniu zacząłem zaznaczać sobie utwory, które zwróciły moją uwagę. Plusiki postawiłem przy 5 tytułach. Przy drugim przesłuchaniu pojawiły się dodatkowe dwa. A potem zorientowałem się, że właściwie wszystkie piosenki są godne uwagi i że „L'Orizzonte Degli Eventi” to album praktycznie bez słabych punktów.
Album „L'Orizzonte Degli Eventi” jest pod wieloma względami wizjonerski. I to nie tylko jeżeli chodzi o jego treść, ale i o samą muzykę. W pewnym stopniu przypominać może on kierunek, jaki niedawno na „The Future Bites” obrał Steven Wilson. Być może Alex nie posuwa się aż tak daleko i nie schodzi aż tak drastycznie z rockowej ścieżki jak Wilson, ale wypełniające jego nowy album piosenki w inteligentny sposób łączą to, co najlepsze w kilku odległych od siebie i pozornie niepasujących do siebie dziedzinach, tworząc album pod każdym względem dojrzały, zaangażowany, a co najważniejsze - jednocześnie bardzo chwytliwy i inspirujący.