Laughing Stock- Zero Acts 1&2

Artur Chachlowski

Choć grupa Laughing Stock posiada raczej niedługi staż, to uważni czytelnicy naszego portalu powinni doskonale pamiętać, że ostatnie lata są dla tej norweskiej formacji bardzo intensywne. Zadebiutowali w 2018 roku albumem „The Island”, rok później przypomnieli się płytą nr 2 – „Sunrise”, by w kolejnym roku dokonać nakładem wytwórni Apollon Records reedycji swego pierwszego krążka. A 19 marca br. ukazuje się ich trzeci album zatytułowany „Zero”.

Podobnie jak dwa pierwsze albumy, „Zero” jest albumem koncepcyjnym. Tyle że tym razem to coś więcej - to sztuka w czterech aktach. Marcowe wydanie „Zero” zawiera akty 1 i 2, a później, podobno jeszcze w tym roku, zespół zamierza wydać kolejne części na osobnej płycie (jako „Zero, Volume 2”).

Ten muzyczny spektakl opowiada o chłopcu, który nazywa siebie Zero. Mieszka razem z borykającą się z kłopotami matką (w tej roli gościnnie występuje na tej płycie amerykańska wokalistka Samantha Preis), napotyka trudności w szkole, ucieka w sferę gier wideo i izolacji społecznej.

To tyle o stronie tekstowej. Muzycznie zaś „Zero” zawiera niezwykle sugestywnie zagraną muzykę, w której zaklętych jest mnóstwo tajemniczych nastrojów i która utrzymana jest w otchłani bardzo nostalgicznych klimatów.

Melancholia – to słowo-klucz, którego należałoby użyć do opisania tego, co dzieje się na płycie „Zero”. Cały album zanurzony jest w spokojnej, niespiesznej atmosferze. Dźwięki przelewają się powoli, zespół gra w sposób pełen zadumy i buduje klimat specyficznego muzycznego dostojeństwa.

Akcja rozwija się niespiesznie, poszczególne fragmenty płyty (w sumie zaindeksowanych jest na niej 12 tematów) zlewają się z sobą, płynnie przechodzą jedne w drugie i tworzą bardzo spójną całość. Wszystko dzieje się na tym albumie powoli, cicho i magicznie. Tylko czasami pojawia się jakieś przyspieszenie. Tak jest np. w utworze „School”, ale to naprawdę chyba jedyny fragment, który – przy sporej ilości dobrej woli – można określić mianem dynamicznego. Także w wybranym na singla nagraniu „Leave Me Alone” są fragmenty (krótkie!), gdzie robi się głośniej i nieco ostrzej. Piosenka ta delikatnie przechodzi od melancholijnych nastrojów do brutalnych klimatów. Ale tych ostatnich starcza nawet nie na minuty, a zaledwie na sekundy. Spokój, melancholia, subtelność, nastrój – tego doświadczamy słuchając tego albumu. I wiecie co? To działa! I to jak! Przy takich tematach, jak „Child”, „Zero” czy dwóch częściach „My Love” na plecach pojawiają się przyjemne ciarki. To płyta niezwykła, a jej niepokojący, tajemniczy klimat robi prawdziwą różnicę.

Przypomnijmy, że Laughing Stock to trio działające w składzie: Håvard Enge, który śpiewa i gra na klawiszach i flecie, Jan Mikael Sørensen śpiewa i gra na gitarze, basie, perkusji i instrumentach klawiszowych, a Jan Erik Kirkevold Nilsen jest również autorem ścieżek wokalnych oraz partii gitarowych. Album został wyprodukowany i zmiksowany przez Jana Mikaela Sørensena, a masteringu dokonał Jacob Holm-Lupo.

Piękna i nastrojowa to płyta. Z gatunku tych do słuchania w ciemnym pokoju rozświetlonym tylko delikatnym światłem migoczących świec.

 

https://apollonrecords.no

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!