Nie mogę inaczej zacząć, jak powiedzieć, że mamy do czynienia z wydawnictwem niezwykłym. I to pod każdym względem. Bo po pierwsze zawiera ono niesamowicie ciekawą muzykę i to podaną w mocno zaskakujący sposób, a po drugie – dwa srebrne krążki (CD i DVD) włożone są do niezmiernie efektownie prezentującego się opakowania. I choć to album jak najbardziej na poważnie, to wszystko to podane jest z dużym poczuciem humoru, prawdziwym twistem i porozumiewawczym mrugnięciem oka. Koniec końców, daje to efekt więcej niż znakomity. Ale po kolei…
Pamiętacie niemiecką formację Margin? Dla ewentualnego przypomnienia polecam naszą małoleksykonową recenzję wydanej w 2014 roku płyty „Psychedelic Teatime”. Jej lider, multiinstrumentalista Lutz Meinert, kilka lat temu powołał do życia swój równoległy projekt o nazwie Reflection Club. Czym miała zająć się ta jego muzyczna Izba Pamięci? Najkrócej mówiąc, zamysł który przyświecał Lutzowi to złożenie swoistego hołdu twórczości grupy Jethro Tull. Zaprosił do współpracy znanego z grupy Crystal Palace gitarzystę Nilsa Conrada, amerykańską flecistkę Ullę Harmuth oraz angielskiego wokalistę Paula Forresta, który ma zresztą niemałe jethrotullowe doświadczenia, gdyż działał w tribute bandzie o nazwie Jethro Tull Experience. We współpracy z autorem tekstów George’em Bostonem całe to międzynarodowe towarzystwo przystąpiło do pracy nad albumem pod każdym względem wyjątkowym. Już sam jego tytuł – „Still Thick As A Brick” - mówi praktycznie wszystko...
Swego czasu Ian Anderson pokusił się o, nawiasem mówiąc, udaną kontynuację swojego epokowego dzieła z 1972 roku (album „Thick As A Brick 2: Whatever Happened To Gerald Bostock?” z 2012 roku). Omawiany dzisiaj album mógłby być śmiało zatytułowany „Thick As A Brick 3”. Zapewniam, że mało kto rozróżniłby, że zawiera ono muzykę nie Jethro Tull, a zespołu Lutza Meinerta. I piszę to z ogromnym podziwem, podkreślając fakt jak pod szyldem „Reflection Club” udanie udało się odtworzyć klimat twórczości tej legendarnej grupy. Warte podkreślenia jest jednak to, że „Still Thick As A Brick” nie jest żadnym remake’iem tego dzieła. Zamiast tego Reflection Club podejmuje styl muzyczny Jethro Tull z okresu mocno progresywnej fazy ich twórczości, poszerza go o elementy jazzu i fusion, tworząc nowatorską, trwającą prawie 48 minut, oryginalną kompozycję, podzieloną na 11 części.
Podobnie jak klasyczny album z 1972 roku, „Still Thick as a Brick” jest również złożonym i wielowątkowym albumem koncepcyjnym. Opakowanie zawiera grubą 70-stronicową książeczkę (a właściwie księgę) stylizowaną na ‘gazetę muzyczną’ „Rellington Stone (aluzja do klasycznego magazynu Rolling Stone wydaje się więcej niż oczywista) w zeszytowym formacie A5 z licznymi artykułami, stanowiącymi tło ilustrujące kontekst całej płyty. Znaleźć tam można nie tylko teksty oraz albumowe creditsy (zajmują one łącznie raptem 2 strony wspomnianej ‘gazety’), ale też liczne artykuły ilustrujące tło narracyjne albumu, recenzje płytowe (w tym recenzje płyty… „Still Thick As A Brick”!), relacje z koncertów, wywiady i reklamy (w tym wspomnianego na wstępie albumu „Psychedelic Teatime” grupy Margin)… Czytania jest więcej niż słuchania, a poszczególne artykuły stanowią idealne uzupełnienie muzycznej treści tego wydawnictwa. Wszystko to podane jest efektownie i przejrzyście, co stanowi niemałą atrakcję tego wydawnictwa. Można powiedzieć, że Reflection Club poszedł o krok, a może nawet o dwa kroki dalej, niż Jethro Tull w 1972 roku.
W grube okładki „gazety” Rellington Stone włożone są dwa dyski: pierwszy, CD, zawiera 11 płynnie połączonych ze sobą utworów (z których co najmniej kilka, jak na przykład „Rellington Town”, „Sentimental Depreciation” czy „Look Across The Sea” mogą śmiało funkcjonować samodzielnie) i 48 minut muzyki, a drugi, DVD, z wizualizacją w postaci filmu, czy właściwie pokazu bajecznie kolorowych slajdów, który rozciąga się na dźwiękowy miks HD stereo i Surround.
Zdaję sobie sprawę, że większość niniejszej recenzji zajęło mi opisanie kontekstu tego wydawnictwa oraz niezmiernie efektownego opakowania. A co z samą muzyką? No właśnie, wspomniałem już, że jestem pewien że większość słuchaczy będzie mieć spory problem z rozróżnieniem czy to gra prawdziwy Jethro Tull czy też nawiązujący do jego twórczości Reflection Club. Co więcej, skomponowana przez Lutza Meinerta muzyka nie zawiera cytatów, czy nie daj Boże, plagiatów kompozycji Iana Andersona i spółki. Stanowi raczej idealne odwzorowanie cech, elementów i klimatów znanych z klasycznego okresu działalności Jethro Tull. Wszechobecne flety cały czas przywołują ducha tego zespołu, głos Paula Forresta w stu procentach przypomina młodego Andersona, a instrumentalizacja, za którą odpowiada pomysłodawcza całego przedsięwzięcia (Lutz Meinert gra na perkusji, organach, fortepianie, klawesynie, harfie, dzwonkach, elektrycznym basie, kontrabasie i wibrafonie) jest taka, że wszyscy fani dokonań Jethro Tull będą wniebowzięci.
Ja jestem. Zachwyciła mnie ta płyta, sam pomysł na nią oraz atrakcyjna książeczka. A nade wszystko zachwyciło mnie wykonanie: perfekcyjne, profesjonalne, zdecydowanie bardziej niż kompetentne, a przede wszystkim niesamowicie przyjemne w odbiorze. Może to, co napiszę na sam koniec będzie krzywdzące dla grupy Reflection Club, ale mam wrażenie, że w postaci płyty „Still Thick As A Brick” mamy do czynienia z kolejnym bardzo udanym albumem… grupy Jethro Tull. Nie dziwcie się więc zatem, że omawiane dziś wydawnictwo postawiłem na swojej półce z płytami pod literką J, a nie R…
Polecam!!!