Były frontman grupy Styx, Dennis DeYoung, powraca z drugim tomem swojego płytowego pożegnania. Rok temu ukazała się pierwsza część kolekcji ostatnich nagrań DeYounga „26 East, Vol. 1” (nasza małoleksykonową recenzja tego wydawnictwa pod tym linkiem). Marketingowcy z Frontiers Records wymyślili, by wydać dwa oddzielne i niezależne od siebie albumy i to muzyczne pożegnanie 73-letniego artysty z show biznesem rozciągnąć w czasie. Chyba dobrze, że tak się stało, gdyż otrzymaliśmy właśnie 52-minutowy zestaw 12 piosenek, które podobnie jak na poprzednim albumie mocno wskazują na rockowe korzenie DeYounga oraz dowodzą, że na brzmienie grupy Styx nikt nie miał większego wpływu niż nasz bohater. Pewnie spora w tym zasługa bliskiej współpracy DeYounga z Jimem Peterikiem, podczas komponowania większości piosenek. „Gdyby nie zachęta i talent Jima Peterika nigdy nie nagrałbym tych piosenek.” – mówi DeYoung. „To on kiedyś przekonał mnie, że świat wciąż potrzebuje mojej muzyki. Współpracowaliśmy od samego początku, szczęśliwie i bezproblemowo. W tym czasie napisaliśmy razem 9 piosenek, z których pięć znalazło się na Vol. 1. Miałem naprawdę sporo frajdy podczas pracy nad tymi utworami. Myślę, że tylko dwóch takich chłopaków z Chicago jak my robi to, co potrafi najlepiej: po tylu latach wciąż tworzymy muzykę, nie przestając się przy tym dobrze się bawić”.
Produkcja i muzykalność nowego materiału są wręcz epickie, a aranżacje wokalne są ponadczasowe. Nawiązują one wprost do klimatu starych nagrań Styx. Jeżeli faktycznie ma to być pożegnanie i ostateczny podpis POD wybitnym dorobkiem DeYounga, to nie można było sobie wyobrazić lepszego podsumowania jego kariery. Materiał wypełniający niniejszy album z pewnością przetrwa próbę czasu. I to nie tylko dlatego, że to ostania (podobno) płyta w dorobku tego zasłużonego artysty.
„26 East” to adres, pod którym DeYoung dorastał w Roseland w stanie Illinois na dalekich południowych przedmieściach Chicago. To tutaj w 1962 roku w jego piwnicy powstał pewien niezwykle ważny dla historii amerykańskiego rocka zespół. Po drugiej stronie ulicy mieszkali bliźniacy Panozzo, John i Chuck, którzy wraz z DeYoungiem stworzyli zalążek Styx. I gdyby ktoś chciał ponownie poczuć ducha muzyki tej legendarnej formacji (choć podobno Styx, bez Dennisa DeYounga na pokładzie, po kilku latach przerwy nagrał nowy album zatytułowany „Crash Of The Crown", który ukazał się 18 czerwca br.) niechaj włoży do odtwarzacza krążek „26 East, Vol. 2” i posłucha tych przeuroczych piosenek. I w każdym przypadku, zarówno, gdy będą to łzawe ballady, jak „Your Saving Grace”, „Made For Each Other”, „Always Time” czy rockowe numery, jak „Hello Goodbye”, kawałki pełne prawdziwego wykopu i stadionowego klimatu, jak „St. Quarantine”, „Land Of The Living” i „Little Did We Know”, czy też mega przebojowe, jak „Proof Of Heaven”, i szaleńczo gitarowe, jak „The Last Guitar Hero” (warto zwrócić uwagę na gitarową partię solową w wykonaniu Toma Morello z Rage Against The Machine), a nawet artrockowo epickie, jak „The Isle Of Misanthrope” (w powiązaniu z nową wersją „Grand Finale” – tematu oryginalnie wieńczącego pamiętną płytę Styx „The Grand Illusion” z 1977 roku - stanowi fantastyczne zakończenie tego albumu) – w każdym przypadku będzie po prostu wniebowzięty. Nie tylko nie ma wśród nich słabych punktów, po prostu wszystkie są znakomite.
Piękny to album, pełen autentycznie pięknej muzyki, pełen sentymentów oraz wspaniałych wspomnień. Tak, wspomnień, chociaż płyta „26 East, Vol. 2”zawiera (poza wspomnianą przed chwilą nową wersją „Grand Finale”) wyłącznie nowe piosenki…
„26 East, Vol. 3”… - marzy mi się taki album. Zresztą nie miałbym nic przeciwko temu, by każdego kolejnego roku ukazywała się nowa płyta DeYounga z tak wybitnymi piosenkami, jak te, które znajdujemy w niniejszym zestawie.