Bowness, Tim / Erra, Giancarlo - Memories Of Machines

Przemysław Stochmal

Tim Bowness (No-Man) i Giancarlo Erra (Nosound) w połowie pierwszej dekady XXI wieku skrzyżowali swoje artystyczne ścieżki i w roku 2011 ukończyli wspólne dzieło opublikowane pod szyldem Memories of Machines. Przepiękny album „Warm Winter”, wypełniony muzyką, którą można się delektować, w swoim czasie nie umknął oczywiście uwadze Małego Leksykonu. Dziś nazwa projektu powraca na wokandę, choć bynajmniej nie za sprawą nowego materiału – tamten album ukazuje się ponownie, choć w nieco innej odsłonie.

Skłonności niektórych artystów do prób „ulepszania” dzieł zdawałoby się perfekcyjnych, w wielu przypadkach mogą budzić wątpliwości słuchaczy, sama idea wolnej ręki twórców w tym kontekście może być dyskusyjna. Wszelkie za i przeciw wysnuwane przez odbiorców ostatecznie zdają się nie mieć innego wyjścia jak tylko doprowadzić do akceptacji, wszak koncepcja bezwzględnie nieskrępowanej wolności twórczej zezwala twórcom również i na ekshumowanie własnych, dawno zamkniętych dzieł. I choć wolelibyśmy otrzymywać muzykę premierową, bądź dostać szansę wzięcia udziału w przeżywaniu tej muzyki w warunkach koncertowych, to jednak i tym razem najłatwiej po prostu poszukać w tym aktualnym wydawniczym przedsięwzięciu dobrych stron.

Może to jednak swego rodzaju usprawiedliwienie dla wprowadzonych zmian - tym razem album podpisano wprost nazwiskami jego twórców, tytuł płycie nadano według pierwotnej nazwy projektu. Pod tą nową etykietą znajduje się album w nowej, dajmy na to – zrewitalizowanej odsłonie. Materiał, pierwotnie zmiksowany przez Stevena Wilsona, tym razem dostał się pod produkcyjne skrzydła samego Giancarlo Erry. Ten nie tylko posłużył się naturalnie odmienną, osobistą artystyczną optyką, ale również zechciał cofnąć się do pierwotnej koncepcji kształtu płyty, w wielu miejscach zmieniając aranże na założone w pierwotnej wersji i przywracając oryginalną długość kompozycji, co w kilku przypadkach dało zdecydowanie odczuwalny efekt. Sympatycy „Warm Winter”, znający ten album na pamięć, mogą nie raz być mocno zaskoczeni, zwłaszcza że nawet w takich materiach, jak sola gitarowe czy też partie perkusji, ich miejsce i dynamika, miejscami mocno pomanipulowano.

Jakkolwiek zmiany, które zaszły w oryginalnej muzycznej substancji, bywają ewidentne, o tyle nie da się powiedzieć, że muzyka w jakikolwiek sposób straciła na wartości. A jeśli dodamy, że tym razem materiał pojawia się również w wersji DVD audio w dźwięku przestrzennym 5.1, że na zamawiających płytę bezpośrednio przez stronę wytwórni Burning Shed czeka download materiału w oryginalnym miksie sprzed 11 lat i wreszcie że panowie dołożyli jeden outtake i zupełnie świeżą wersję „Someone Starts To Fade Away” z repertuaru Nosound, to już naprawdę chyba nie ma co narzekać.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!