Z Martinem Schnellą z duetu Mau – Schnella mam trochę na pieńku. Martin wie, że nie zawsze i nie do końca przekonuje mnie jego akcja coverowania znanych utworów, czemu w oględnych słowach dałem wyraz w mojej recenzji albumu „Through The Decades” (2020). Nie byłem też, delikatnie rzecz ujmując, zachwycony ostatnim krążkiem („The Pure Shine”) kierowanego przez niego projektu Flaming Row. Lecz nie dlatego, że wiem, iż Martin będzie czytać niniejszą recenzję i nie dlatego, żeby mu sprawić pustą przyjemność, piszę już na wstępie: płyta „Invoke The Ghosts” duetu Melanie Mau – Martin Schnella, może nie jako całość, ale długimi fragmentami, na pewno jest rzeczą godną uwagi każdego fana ambitnej muzyki. Może niekoniecznie czysto progrockowej, ale zawsze…
Pisząc te słowa zastanawiam się co jest największą zaletą tego albumu? Na pewno dla mnie osobiście liczy się to, że to płyta zawierająca wyłącznie oryginalny, skomponowany przez naszych bohaterów, materiał. W kilku utworach Melanie i Martina kompozycyjnie wspierał Simon Schröder, który na albumie ”Invoke The Ghosts” gra na instrumentach perkusyjnych i od czasu do czasu udziela się wokalnie. Oprócz niego słyszymy tu m.in. basistę Larsa Lehmanna, skrzypka Steve’a Unruha (zagrał w utworze „Soulmate”) oraz śpiewaczkę Sionhan Kennedy (jej partię słyszymy w finale „Das Goldene Königreich”). Jest jeszcze grający na celtyckich instrumentach folkowych Jens Kommnick oraz wokalista Mathias Ruck, który, jako trzeci głos, tworzy interaktywne tercety z Melanie i Martinem prawie we wszystkich utworach wypełniających program tej płyty.
Na swoim nowym albumie Melanie Mau i Martin Schnella przywołują duchy, bestie, demony, morskie nimfy, upiory, wiedźmy oraz fizycznych i psychicznych prześladowców („Where’s My Name” opisuje problem kobiet żyjących w społeczeństwach na Bliskim Wschodzie). Wszystko zaczyna się od niemieckojęzycznego utworu „Nur Ein Spiel”, który opowiada o bohaterze horroru „Babadook”. Najpierw pojawia się skomplikowana figura wokalna a cappella (podobnie rzecz ma się z pieśnią „Wholeheartedly”, która wykonana a cappella na cztery głosy, umieszczona jest na samym końcu płyty) utrzymana w stylu a’la Spock’s Beard, ale po chwili Melanie już zdecydowanie przejmuje kontrolę nad ścieżką wokalną i na tle akustycznej gitary Martina zaczyna snuć swoją opowieść. Przekonywujący to początek, ale wymaga kilku przesłuchań, by się w niego odpowiednio wgryźć i wychwycić jego wszelkie niuanse.
Akustyczny wymiar muzyki duetu Mau – Schnella ujawnie się właściwie w każdym kolejnym utworze na tej płycie. Martin częściej używa akustyków niż gitar elektrycznych, a Jens Kommnick ubarwia brzmienie lawiną dźwięków dobywających się z celtyckich instrumentów. Daje to taki efekt, że długimi chwilami wydaje się, iż słuchamy albumu utrzymanego w stylu akustycznego folku / folk rocka.
Nie ma sensu, bym rozpisywał się o każdym spośród dziesięciu utworów na tej płycie. Są wśród nich lepsze, są też i gorsze, a najciekawsze fragmenty to według mnie liryczny „Where’s My Name” i pełen muzycznego szaleństwa „Of Witches And A Pure Heart”, który w trakcie swoich prawie dziesięciu minut odpala prawdziwą folk-progową petardę: melodia szybko zapada w pamięć, gitara zapiera dech w piersiach, bezprogowy bas Larsa Lehmanna pracuje aż miło, a Jens Kommnick szaleje na dudach, gwizdkach i wiolonczelach.
Ciekawie wypada też druga, bardzo długa, ballada „Ein Stummer Schrei” (zaśpiewana po niemiecku) ozdobiona melodyjnym solo na gitarze elektrycznej. Najpiękniejszym na całej płycie. Podobać może się też kolejny długi (9 minut 17 sekund) i też wykonany po niemiecku utwór „Das Goldene Königreich”. Duże brawa za liczne folkowe elementy, fajne akustyczne gitary (efektowne flażolety!!!) i za przepiękne partie wokalne. Oba te nagrania brzmią tak, jakby wykonywał je zespół Blackmore’s Night, choć o ile dobrze pamiętam, zespół Ritchie Blackmora raczej nie gra dziesięciominutowych utworów…
„Invoke The Ghosts” jest albumem przeznaczonym dla słuchaczy kochających raczej muzykę folkową niż progrockową (od tego Melanie i Martin mają osobny projekt o nazwie Flaming Row) i raczej akustyczną niż energetycznie rockową. Martin Schnella to bardzo kompetentny gitarzysta, Melanie Mau to świetna wokalistka (i to właśnie jej krystalicznie czysty i mocny głos stawiam na pierwszym miejscu pośród największych zalet tego wydawnictwa). Synergia ich talentów zadziałała na tym albumie bezbłędnie. Ale żebym był jakoś szczególnie zachwycony, tego bym raczej nie powiedział. Dobra to płyta, godna zauważenia i warta przesłuchania, ale brakuje w niej czegoś, co mogłoby sprawić, by trafiła do mojej tegorocznej puli albumów z gatunku MUST HAVE.
Ciekawe czy po opublikowaniu tej recenzji będę z Martinem miał nadal na pieńku?...