Kornmo to pochodzący z Trondheim zespół, który jest wynikiem wieloletniej muzycznej współpracy zawiązanej blisko 50 lat temu pomiędzy Odd-Roarem Bakkenem i Nilsem Larsenem. Kiedy ich poprzedni zespół Morild rozpadł się na początku 2015 roku, chęć wspólnego tworzenia muzyki wciąż była tak silna, że postanowili kontynuować współpracę pod nowym szyldem. Obu muzykom współpracuje się dobrze, gdyż na przestrzeni czterech lat otrzymaliśmy od nich aż trzy długie muzyczne zestawy. Widocznie nowy szyld spowodował, że nastał u nich niezwykle twórczy czas.
O historii Kornmo pisaliśmy już na naszych łamach recenzując inne płyty tej formacji: „Fimbulvinter” (2021) i wznowiony w 2022 roku debiut „Svartisen” (oryginalnie ukazał się on w 2017 roku). Teraz, na samym początku 2023 roku, norweska wytwórnia Apollon wypuszcza na rynek reedycję albumu nr 2 w dorobku Kornmo - „Vandring”, co w języku norweskim oznacza „Wędrówki”… Tych muzycznych wędrówek jest na płycie Norwegów dziesięć: jak zawsze pięknie zaaranżowanych, majestatycznych, instrumentalnych, pobudzających wyobraźnię słuchacza.
Na wydanej pierwotnie w 2019 roku płycie zespół Kornmo kontynuuje to, co rozpoczął na swoim debiucie: gra instrumentalny rock progresywny/symfoniczny z korzeniami we wczesnych latach 70., z delikatnymi nutami norweskiej muzyki ludowej, elektronicznej, a przede wszystkim z mocnym naciskiem na melodykę i klimat. Jakość muzyki, z jaką mamy do czynienia na „Vandring” dowodzi, że materiał ten powstał chyba w najlepszym okresie dla ich twórczości.
Co najbardziej zachwyca na tej płycie to dość prosta struktura muzyki, ale bardzo gustownie zaaranżowana, z naciskiem na łagodne dźwięki gitar inspirowanych melodyjnym stylem a’la Steve Hackett czy Andy Latimer, oraz rozbudowane partie syntezatorów, w tym wszechobecne brzmienia organów Hammonda, melotronu i moogów.
Na „Vandring” przez cały czas panuje marzycielska atmosfera, często wzbogacona brzmieniem wiolonczel (jak w „Kveld”) czy kaskadami zmieniających się nastrojów: od folkowej gitary akustycznej i melancholijnego brzmienia wiolonczeli po ciężką eksplozję surowych gitar i dynamiczną sekcją rytmiczną, a także od poruszających gitar akustycznych i skrzypiec po epickie melotrony stanowiące tło dla potężnych gitarowych figur grających unisono z Hammondem (przewspaniały finałowy utwór „Føniks”).
Zachwycić może też pompatyczna i długa (blisko 13 minut) kompozycja zatytułowana „Nunatak” umieszczona mniej więcej w połowie programu płyty. To prawdziwe magnum opus tej norweskiej grupy. Pierwsza część tej kompozycji napędzana jest przez plumkające nuty swingującego fortepianu splecionego z dźwiękami organów kościelnych oraz fletu, a wszystko to osadzone jest na miękkiej melotronowej sonicznej powłoce. W połowie kompozycji pojawia się mocna sekwencja wykonana na minimoogu, co w połączeniu z partiami zagranymi na Hammondzie i strzelistą gitarową solówką powoduje, że utwór prezentuje się bardzo plastycznie. W końcowej części pojawiają melancholijne klasyczne skrzypce, surowa gra gitary i znowu przewspaniały, dostojnie brzmiący melotron. Fajnym muzycznym pomysłem wydaje się połączenie tego wszystkiego z cytatem z Bachowskiego „Bourree”.
Takich smaczków jest na tym albumie więcej. A że jest on długi (blisko 70 minut), to zachwycających momentów jest co niemiara. Dlatego uważam, że „Vandring” to prawdziwa gratka dla miłośników ilustracyjnej i klimatycznej muzyki przez duże M.