„Marzenia to niczym niezmącona rozkosz, a oczekiwanie aż się spełnią to prawdziwe życie...” - te słowa powiedział dwa wieki temu jeden z największych pisarzy francuskiego romantyzmu - Wiktor Hugo. Urzeczywistnianie pragnień wymaga niejednokrotnie odwagi i ryzyka, lecz one są tego warte. Nadają sens naszemu istnieniu. Rwąca rzeka zdarzeń musi odnaleźć ujście do morza. Codzienność to doskonały nauczyciel. Doświadcza nas, budzi uśpione pasje, kreuje dojrzałość i wytycza szlaki, którymi dążymy do celu. W tej podróży czekają na nas bitwy, klęski i zwycięstwa. Nie ma jednak pożaru bez ognia. Feniks musiał spłonąć, aby odrodzić się na nowo. Dlatego warto choć przez chwilę stać się Ikarem i poczuć potęgę lotu, nawet za cenę śmierci.
„The Empyrean Equation Of The Long Lost Things” to kolejne dzieło grupy Vanden Plas. Koncept mówiący o życiu i jego barwach, o śmierci i przemijaniu, marzeniach i goryczy porażki. Kaskada emocji, prześlizgujące się przed oczami kadry ziemskiego żywota, ścieżka wiodąca do przeznaczenia łączy muzykę z warstwą liryczną. Jest początkiem i końcem. Pretekstem do opowieści niesamowitej w swojej formie i treści. Sztuka okazuje się tu być rodzajem alchemii, natomiast muzyka - czarodziejem miareczkującym piękno dźwięków, niczym stopione złoto.
Trzeba przyznać, że ostatnio dużo się działo w obozie Vanden Plas. Od ostatniego albumu studyjnego minęły cztery lata („The Ghost Xperiment – Illumination” z 2020r.). W międzyczasie ukazała się płyta live - „Live & Immortal” (2022). W ubiegłym roku muzycy Vanden Plas zagłębili się w projekt All My Shadows (Stephan Lill, AndreasLill i Andy Kuntz) pt. „Eerie Monsters”, a Günter Werno wydał album „Günter Werno’s Anima One - „Symphonic Concert no. 1”.
Decyzja o odejściu z grupy tego znakomitego pianisty i klawiszowca była szokiem dla wielbicieli zespołu. Odbyło się to jeszcze przed premierą jego solowej płyty, bez zbędnych emocji i podtekstów. Zew muzyki klasycznej przeważył nad rockiem. Günter powrócił do źródeł. Wielu muzyków, którzy zaczęli grać rocka zna ten ból. To pierwotna tęsknota za tym, co drzemie w artyście, który wychowywał się w krainie brzmień klasycznych. Na jego miejsce zwerbowano włoskiego specjalistę od czarno-białych klawiszy - Alessandro Del Vecchio (Hardline, Edge of Forever, Jorn Lande. Sunstorm, Silent Force, Voodoo Circle, Level 10).
Nowy album powstał w następującej obsadzie: Andy Kuntz (wokal), Stephan Lill (gitary), Andreas Lill (perkusja), Torsten Reichert (bas) i Alessandro Del Vecchio (instrumenty klawiszowe). Trwa on niespełna godzinę i zawiera sześć nowych kompozycji. Zmiany w szeregach zespołu nie wpłynęły znacząco na jego brzmienie. Styl gry Alessandro jest nieco zbliżony do tego, jaki posiada Werno, choć orkiestracje są bardziej wyciszone i subtelne, schowane w tle. Poza tym głównym kompozytorem materiału jest teraz Stephan Lill, co w zasadniczy sposób wpływa na muzyczne oblicze grupy. Za stronę liryczną jak zawsze odpowiada Andy Kuntz.
Album otwiera tytułowa kompozycja „The Empyrean Equation Of The Long Lost Things”, która stanowi coś w rodzaju wprowadzenia, symbolicznej uwertury podkreślającej narastający dramatyzm. Odgłosy burzy mieszają się z finezyjnym wstępem wyczarowanym przez palce Del Vecchio. Kolejne wersy tej muzycznej wyprawy obfitują w emocjonujące solówki i imponujące sekwencje symfoniczne. Sposób, w jaki Alessandro maluje klawiszowe impresje, łączy je z elektronicznym tłem i partiami gitarowych riffów budowanych na efektownej platformie stworzonej przez sekcję rytmiczną, jest bardzo efektowny. Nie bez powodu zwracam uwagę na grę tego włoskiego klawiszowca. Znam jego potencjał, jaki wnosi w przypadku nagrań z innymi zespołami. Jest niezmiernie utalentowany, lecz wtopienie się w klimat Vanden Plas było dla niego nie lada wyzwaniem. Tym bardziej, że zastąpił fantastycznego muzyka, jakim jest Günter Werno. Del Vecchio nie tylko stanął na wysokości zadania, ale zrobił to znakomicie.
Wracając do tytułowej kompozycji… Andy Kuntz pojawia się w połowie utworu, zaledwie na minutę, nanosząc partię wokalną na tło wypełnione orkiestracją i chórem. Temat przewodni przejmuje po chwili Stephan Lill, rozbudowując go w formie błyskotliwej gitarowej sekwencji kończącej się motywem, jaki pojawił się w pierwszej części utworu.
„My Icarian Flight” łączy w sobie poetycki tekst z szaloną ścieżką dźwiękową. Andy Kuntz wysuwa się zdecydowanie na pierwszy plan. To jeden z moich ulubionych wokalistów. Tembr jego głosu i barwa nadają muzyce wyrazistego charakteru i niepowtarzalnych emocji. Spokojny klawiszowy wstęp zamienia się w kombinację metalowych riffów i szorstką pracę perkusji. Fortepian działa tonizująco, zmniejsza napięcie, jest niczym delikatne refleksy na powierzchni jeziora. Podobnie jak w kompozycji tytułowej, słychać tu epickość. Zdecydowane i potężne jest brzmienie generowane przez gitary i sekcję rytmiczną. Tekst poetycko splata się z warstwą dźwiękową. Ikar jest symbolem szaleństwa, braku rozwagi i doświadczenia. Lot jest synonimem marzenia i spełnienia pragnień. Czasem warto spalić skrzydła w karkołomnej podróży ku słońcu, by poczuć potęgę istnienia. Lepiej jest spłonąć, niż doczekać się chwili, gdy odchodzą bliscy sercu ludzie.
„On my Icarian flight I’m your burning savior. Starting my Icarian flight to you like an aviator to the sun… To burn, to my mother. I’m feeling your silent fear. Sometimes it’s better to burn than see your loved ones dissappear...”.
Utwór nr 3, „Sanctimonarium”, to dziesięciominutowa opowieść, w czasie której Vanden Plas zabiera nas na koniec świata. Świetna technika Andreasa Lilla i jego niebywały polot w tworzeniu rytmu nadaje kompozycji niepowtarzalną trójwymiarowość, świetlistość i „subtilite francaise”. Są chwile, że bębny płoną żywym ogniem i talerze synchronizują się z burzą.
W „The Sacrilegious Mind Machine” jest coś bardziej wysublimowanego. Gitara, głos i fortepian tworzą perfekcyjną maszynę. Ta kombinacja miękkości i mocy ma w sobie tajemniczy impuls zwiększający się wraz z crescendo kompozycji.
„Searching the dark side of the moon, have all of my gods scaped into the great unknown. Sundown of Friar’s falling asleep I want to know who surrogates my dreams. Again I see burning planets fall, Gory feathers starting to dance in the wind with me and my sins. The Arcane Sacrilege buried under the seal of a silent memory. The empyrean fool cries a river of tears on his burning fantasy. A Sacrilegious Mind Machine...”.
„They Call Me God” to najspokojniejszy utwór na płycie. Balladowy i wspierający muzyczno-poetycką narrację przy akompaniamencie fortepianu i cichej gitarze. W połowie kompozycji rozkręca się, niczym pasmo zwariowanej tęczy, solówka wykonywana przez Stephana Lilla. Zakończenie utworu wybrzmiewa w miękkich zeppelinowskich klimatach.
Ostatnim utworem na płycie jest „March Of The Saints” - gęsta w efektach, solidna kompozycja progmetalowa. Jest to jednocześnie najdłuższy utwór w tym zestawie, bo trwa prawie szesnaście minut. Znakomita linia fortepianu jest podkładem pod zmieniający się, niczym skóra kameleona, głos Andy’ego. Gitara pojawia się na obrzeżach kompozycji. Wyraźnym spoiwem poszczególnych elementów jest sekcja rytmiczna, delikatne riffy i aranżacja wokalu. Ten kawałek w specyficzny sposób stara się podsumować historię człowieka na przestrzeni wieków:
„Losing, missing, searching…. Just to find out who we are. Throughout the state of evolution, we’ve failed to understand. It’s not collecting but not losing – and to keep important things. We’ve lost the gene for audit finding while stumbling through the tides. The genuine miracle of minekind is that we’re still alive...”.
Vanden Plas stworzył kolejny fenomenalny album. Dla wielbicieli zespołu to następny punkt zwrotny w dyskografii, tym bardziej, że Ikar, pomimo że nie wywołał fali burz na słońcu, trzyma uparcie bardzo wysoki poziom i nie daje się strącić nieprzychylnym wiatrom. Trzeba przyznać, że chłopcy czują wiatr w żaglach, słońce we włosach i iskry w sercach. Taki to już jest ten Vanden Plas… I niech się nie zmienia.