Nie sposób uwierzyć, że minęło już blisko 20 lat, kiedy to na naszych łamach po raz pierwszy pisaliśmy o pochodzącej z Edynburga grupie Crooked Mouth, recenzując jej debiutancką płytę (2003). Potem były jeszcze dwie kolejne: „Hold In the Sun” (2007) oraz „One Bright Midnight” (2015), lecz później ślad o Crooked Mouth zaginął. Aż do teraz, bo z ogromną przyjemnością informuję, że niedawno, po blisko dziesięciu latach ciszy, ukazał się album nr 4 – „Lost: Time”.
Album nieco inny niż poprzednie, nieco bardziej nostalgiczny, nagrany w zmienionym składzie, ale fascynujący jak zawsze i godny polecenia wszystkim odwiedzającym tę rubrykę fanom progresywnego rocka.
No właśnie, warto tu zadać pytanie czy „Lost: Time” to rzeczywiście album utrzymany w progresywnym stylu? Nie przywiązywałbym się do nazw gatunków i, czego zawsze staram się unikać, do szufladkowania płyt i stygmatyzowania ich określeniami, które niekoniecznie pasują do tego, z czym mamy na nich do czynienia. Powiedzmy więc tak: nowy krążek grupy Crooked Mouth to dobry rockowy, a nawet indierockowy, album nagrany przy ograniczonych środkach przeznaczonych na produkcję i promocję, ale posiadający w sobie tyle potencjału, że przykrywa on kapeluszem wiele współczesnych komercyjnych pozycji płytowych, które raz po raz trafiają na rynek.
Na czele Crooked Mouth od zarania dziejów (czyli od okoł 2000 roku) stoi gitarzysta Ken Campbell. To on jest autorem całej muzyki wypełniającej program albumu „Lost: Time” za wyjątkiem umieszczonego w finale płyty utworu „This Time (The Astronaut’s Promise)”, który skomponował wspólnie z basistą Mikiem McCannem i keyboardzistką Ali Mitchell. Oprócz nich mamy tu jeszcze perkusistę Tony Hodge’a, kolejnego basistę, ukrywającego się pod pseudonimem Leen, dwie panie śpiewające w chórkach (Lynne Campbell i Eilidh Maclean) oraz nowego frontmana, Randalla Thomasa.
Randall Thomas… I to jest zasadnicza zmiana! Ten mieszkający w Los Angeles wokalista zajął miejsce za mikrofonem przynależne na poprzednich płytach do Kenny Haiga i wpuścił do muzyki Crooked Mouth powiew świeżego powietrza. Jego barwa głosu przypomina mi nieco nosowy wokal Guya Manninga, lecz nie jest to dokładnie jego klon, a raczej pewne luźne skojarzenie. Tak czy inaczej, wokal Randalla to nowa jakość w muzyce Crooked Mouth, a właściwie to dla niej spora wartość dodana, szczególnie gdy pojawia się w otoczeniu żeńskich chórków i harmonii wokalnych, które raz po raz rozlegają się na nowym krążku tego szkockiego zespołu.
Lider Crooked Mouth, Ken Campbell, w trakcie pracy nad „Lost: Time” skończył 60 lat. Mówi on tak: „Ten album jest jak list do mnie samego, tylko młodszego o kilkadziesiąt lat. Patrząc wstecz, z przestrachem zdałem sobie sprawę jak szybko upływa życie, ale uważam, że aby nie zgnuśnieć i nie żyć tylko przeszłością, powinniśmy zawsze zadawać sobie pytania o przyszłość: dokąd zmierzamy? Dlatego na moje nowe kompozycje nie patrzyłem tylko z nostalgią, ale starałem się, by były one świeże i dynamiczne. I nawet, jeżeli na „Lost: Time” znajdziecie oldschoolowe brzmienia gitar i klawiszy, nawet jeżeli wokal Randalla skojarzy się wam z brzmieniem lat 80, i nawet jeżeli program płyty ułożony jest w sposób przyjazny dla tradycyjnej płyty winylowej, to jestem pewien, że znajdziecie w tej muzyce wiele nowoczesnych elementów, elektroniki i nowych brzmień definiujących współczesne czasy. Podobnie jest z literackim kontekstem tekstów nowych utworów. Nie pytam w nich już o to „gdzie jesteśmy?”, lecz raczej ”co odkryliśmy i czego się nauczyliśmy?”. Jest w nich wiara i nadzieja w to, że dzięki naszym doświadczeniom możemy wciąż robić wiele rzeczy dużo lepiej niż do tej pory”.
Dlatego niech nikogo nie dziwi fakt, że atmosfera tego albumu ma bardzo pozytywny, a nawet optymistyczny, wydźwięk, oferując do słuchania dojrzały, zagrany w organiczny sposób materiał z dobrymi melodiami, świetnymi solówkami gitarowymi i bogatym brzmieniem klawiszy. Większość materiału opiera się na brzmieniach z dużą ilością rytmicznych gitarowych eksplozji, a pod względem kompozycyjnym do całości dodano kilka melancholijnych ballad. Wszystko to opatrzone jest zapadającymi w pamięć melodyjnymi momentami i sporą dozą rockowej dynamiki. Dobrym tego przykładem jest otwierający płytę utwór tytułowy: melodia i tekst wywołują poczucie nostalgii i refleksji, a spokojny charakter tej kompozycji pozwala odbiorcy na odrobinę kontemplacji. Ciekawa gitara i miękki rockowy wokal to filary, na których buduje się ta piękna piosenka. Emanuje ona spokojem i poczuciem pewnej introspekcji. Podobny klimat panuje w pozostałych utworach na płycie, spośród których nie ma potrzeby wyróżniać żadnego, gdyż „Lost: Time” to album równy, bez wpadek, bez sinusoidalnych wahań formy, bez radykalnych zmian klimatu.
Koncepcja spojrzenia wstecz po to, aby zrozumieć sens drogi życia pojawia się w muzyce i w tekstach wszystkich utworów: dominują w nich klasyczne brzmienia klawiszy, harmonie gitar utrzymane w stylu lat 80., a nawet maniera wokalna Randalla – wszystko to wskazuje na przeszłość, nie pozostawiając żadnych wątpliwości co do genezy i rodowodu albumu. Co ciekawe, wydawnictwo to jest hołdem dla NASA, dla ludzkiego pragnienia podbijania kosmosu i dla nieustannej podróży jako symbolu życia - począwszy od okładki, poprzez postać Astronauty przewijającego się w tekstach poszczególnych utworów, aż po liczne wstawki z ‘kosmicznymi’ głosami docierającymi z interkomu. Pochodzą one z misji Apollo 17 - ostatniego załogowego lotu na Księżyc. To symboliczny powrót do czasów, gdy kosmonauci stanowili wzór ówczesnych bohaterów, prawdziwych supermenów, wskazując drogę do przyszłości. Oczywiście nie wszystko tak się to potoczyło, jak ludzkość planowała i marzyła w 1973 roku, ale był to miły sen, który trwał latami. Ten astronauta, jako metafora patrzenia wstecz i zarazem jako symbol ludzkiego progresu, jest podstawą narracji na tej płycie.
„Not everyone can be an astronaut
Not everyone can be a king
Not everyone can fly so high
Not everyone is gifted wings”.
Siedem utworów, trzy kwadranse muzyki… Całkiem przyjemna płyta. Jestem pewien, że sympatycy grania utrzymanego w najlepszej rockowej tradycji z pewnością spędzą przy „Lost: Time” sporo miłych chwil. Dobrze, że nieco inny, na pewno lepszy, dojrzalszy i mocno odmieniony Crooked Mouth powrócił.
„This time won’t be the same
I promise”.