Frant1c to najnowszy projekt muzyczny stworzony przez członkinię zespołu Nine Skies - Anne-Claire Rallo. Na podstawie „listy obecności muzycznej” można by się pokusić o stwierdzenie, że jest to jakiś poboczny, chwilowy projekt Nine Skies pod nieco zmienionym przewodnictwem. W skład projektu wchodzą niemal wszyscy muzycy tego zespołu na czele z Alexandre Lamia plus odtwórcy głównych ról - wokaliści Martin Wilson (The Room, Grey Lady Down) i Helen Tiron (Sun Q). Wydaje się także, że sposób podejścia do realizacji płyty jest w swej warstwie formalnej podobny do ostatniego albumu zespołu Nine Skies – „The Lightmaker”. We recenzji tego albumu jej autorka, Olga Walkiewicz, pisze: „(…) „The Lightmaker” jest (…) konceptem stworzonym w gronie przyjaciół”. I to stwierdzenie można niemal w całości odnieść do płyty projektu Frant1c – „A Brand New World”.
”A Brand New World” to nie tylko efekt współpracy członków grupy Nine Skies, ale też efekt swoistej żałoby po stracie jednego z nich – gitarzysty Erica Bouillette, który jednocześnie był założycielem zespołu i uczestniczył w powstawaniu pierwszych trzech płyt. Mimo swego momentami agresywno-progmetalowego wydźwięku album jest wyrazem oczyszczającego hołdu dla przyjaciela, który odszedł zbyt wcześnie. Jednocześnie jest koncept albumem opowiadającym historię przyjaźni/miłości Charliego i Hope, dwojga głównych bohaterów, którzy spędzili razem całe swoje dotychczasowe życie. Pewnego dnia Charlie budzi się sam w zdewastowanym świecie, zupełnie innym od tego, który zna. Po raz pierwszy w życiu pozbawiony swojej bratniej duszy wyrusza na jej poszukiwanie w nieznany i wrogi świat. Podczas swojej podróży do ponownego połączenia się z Hope dokonuje odkryć i spotyka nowych ludzi, co skłania go do refleksji nad różnymi emocjami i pytaniami, które są zarówno uniwersalne, jak i bardzo osobiste.
Od razu trzeba zauważyć, że tak potraktowany wątek narracyjny wymaga też stosownego do niego sposobu słuchania. Album nie jest zbiorem piosenek. Muzycznie jest podporządkowany tekstowi, przekazowi, co powoduje inny sposób aranżacji. Kolejne utwory prowadzą do kolejnych miejsc, w których bohater dowiaduje się o czymś, przeżywa, znajduje swoje kolejne przygody. Poszczególne utwory stanowią elementy swoistej narracyjnej struktury, która ma prowadzić do jakiegoś finałowego wniosku, myśli, przekazu. Ostatnimi czasy podobnie została zrealizowana płyta zespołu Ritual „The Story Of Mr. Bogd – Part 1” (recenzja autorstwa Olgi Walkiewicz tutaj). Choć przysłowiowe mistrzostwo świata w tej materii należy chyba do zespołu Dear Hunter i jego pięcioodcinkowej sagi zatytułowanej kolejno: Act 1,2,3 itd., a opowiadającej o historii Chłopca poszukującego Ojca. Obszerna analiza tych wydawnictw miała już miejsce na łamach MLWZ (patrz tutaj). Muzyka jest tutaj podporządkowana tekstowi dość podobnie jak to ma miejsce w tzw. rock operach. Choć w przypadku płyty „A Brand New World” trzeba powiedzieć, że całość jest dobrze przyprawiona metalowo-progresywnym sosem, co nadaje płycie mocne indywidualne znamię.
I co nam pozostaje po takim wstępie? Wczuć się w rolę Charliego. A ta zaczyna się od przebudzenia w „całkiem nowym świecie” (Brand New World). Album otwiera wyciszone i bardzo nastrojowe intro „Prologue (The Awakening)”. Fortepian i dźwięki wiolonczeli łączą się, tworząc melancholijną melodię, nad którą męski głos zaprasza do zastanowienia się nad możliwościami ludzkiego umysłu. W przypadku Charliego jest to jeszcze głęboki sen pełen marzeń, który mógłby trwać w nieskończoność, gdyby nie kobiecy głos nawołujący do przebudzenia („Obudź się!”). To wprowadzenie nadaje emocjonalny ton, który będzie nam towarzyszył przez całe to muzyczne przeżycie. I nieco złowieszczo brzmi niemal ostatni wers: „(…) welcome to the brand new world”. Jaki to jest świat, czy będzie przyjazny?… - to o tym jest ta płyta.
Co następuje po przebudzeniu? Ten „najgorszy” moment: otwarcie oczu i spojrzenie na otaczający świat. Nie ma więc chyba nic dziwnego, że drugi utwór na płycie nosi tytuł „Come Back To Earth”. Powrót do rzeczywistości, do codzienności bywa trudny. To nawoływanie do powrotu stanowi główne przesłanie tej kompozycji. Podobnie jak poprzednio, solidna podstawa brzmień klawiszy tworzy wspaniałe tło dla nieco „łkającej” gitary, jednak muzyczna całość „toczy się” wciąż jeszcze w sposób niewymuszony, jeszcze senny. I tak dzieje się do trzeciej minuty kiedy to nagle pojawia się bardzo przestrzenne brzmienie syntezatorów. Czy zdarzyło się Państwu tak po chwilowym przebudzeniu powiedzieć sobie: „jeszcze pięć minut… jeszcze chwila”? Wydaje mi się, że właśnie takie odczucie ma w tej trzeciej minucie nasz muzyczny bohater.
Utwór „People In Their Cages” przełamuje tę senno-marzeniową atmosferę. Już na samym początku odgłosy szukanych ręcznie stacji radiowych lub telewizyjnych oraz nieco roztrojony dźwięk gitary wskazują na poranny pośpiech, codzienną krzątaninę, na strach przed wyjrzeniem przez okno, by się przekonać jaka jest pogoda. „(…) I hear your TV playing” – a może nasz bohater (niczym w amerykańskich filmach) właśnie siada z talerzem, na którym jest jakieś jedzenie przed telewizorem i patrzy szklanymi oczyma na przewijające się obrazy, tak bezmyślnie niczym telewizyjne zombie? Proszę sobie dopowiedzieć. Muzycznie cała kompozycja jest jak dobry rockowy pojazd, który z minuty na minutę rozpędza się i mknie ku wyciszającemu zakończeniu.
„(…) Try to remember the land of your face” – tak zaczyna się kolejny, czwarty, utwór na płycie. „Where Have You Been” to zarazem tytuł piosenki i pytanie bohatera utworu. Pytanie skierowana do zaginionej Hope. Cały utwór to pięknie zagrana i zaśpiewana ballada, która powinna się spodobać każdemu. Gitara akustyczna, cudne pasaże klawiszy i saksofon (gra na nim Laurent Benhamour) tworzą atmosferę zadumy i wspomnień z jednej strony i tęsknoty - z drugiej.
Chyba najważniejszym z muzycznego punktu widzenia, najbardziej zróżnicowanym i… najdłuższym utworem na płycie jest trzynastominutowa kompozycja pt. „The Ballad Of Peggy Pratt”. Właściwie cały utwór to mieszanka wspomnień o ukochanej. Są i te miłe, i te denerwujące, te „słodkie”, i przykre. Odzwierciedla się to w muzyce. Przez trzynaście minut stykamy się z jazzującym fortepianem, ostrą, niemal metalową gitarą, spokojnymi podkładami klawiszy i kończącym utwór brzmieniem organów. No i… czterominutową niespieszną solówką gitary, którą winien polubić każdy fan rocka progresywnego.
I jeżeli poprzedni utwór jest najważniejszy muzycznie, tak następny, „Sweet Confusion”, to jedna z dwóch kompozycji, które są ważne ze względu narracyjnego. To rozmowa pomiędzy bohaterami. Nie, wcale nie jest to spokojna rozmowa, to seria wyrzutów z obu stron. Doskonale podkreśla tę „kłótnię” sama muzyka. Utwór rozpoczyna się bardzo spokojnym wejściem fortepianu i skrzypiec, by w oka mgnieniu przyśpieszyć i skręcić w stronę mocno rockową. Na takim tle swoją partię wokalną wykonuje Charlie. Jego skarga znika w drugiej minucie i ponownie całość kompozycji zwalnia i słuchamy niemal eterycznie brzmiących skrzypiec i fortepianu. Na takim z kolei tle swoją „odpowiedź” śpiewa Hope: spokojny wokal w wykonaniu Helen Tiron brzmi niczym z zaświatów i kończy się długim solo gitary.
Ucieczka jest głównym wątkiem następnej kompozycji. Ucieczka od świata, od otaczającej rzeczywistości. Ucieczka do miejsca nikomu nie znanego, ukrytego: „(…) There is a place which only I know, We can run to the place where only I go”. Choć początek - półtoraminutowe solo gitary i fortepianu – nie wskazuje na narracyjny pośpiech, to jednak wraz z wkroczeniem gitary kompozycja nabiera szybkości. Ta ucieczka staje się słyszalna. Słowa: „run, run, run, run away” są powtarzane niemal jak mantra. Krótki „odpoczynek” od tej ucieczki przynosi połowa utworu, kiedy to pojawia się chyba jeden z ulubionych zabiegów aranżacyjnych: ponownie spokojne i lekkie brzmienie fortepianu, by w końcówce utworu… ponownie dać odczuć słuchaczowi „konieczność” ucieczki od wszystkiego….
Rozpisany na dwa wokale utwór „Take A Little Time (The Encounter)” to kolejna rozpoczynająca się bardzo balladowo kompozycja. To dwugłos o radzeniu sobie z samotnością, opuszczeniem i stratą – „(…) love, live, life and repeat”. Wspaniale zaaranżowana środkowa część utworu - orkiestracja, fortepian, skrzypce i naprzemienne wokale – nadają całości lekko melancholijnego wydźwięku.
Po wysłuchaniu poprzedniej ballady wydawać by się mogło, że nadchodzi czas na podsumowanie. „Take a little time” – to hasło i zarazem tytuł poprzedniej piosenki chyba pozwala na wniosek: potrzeba czasu, by uporać się ze stratą, kłopotami, zawiedzionymi nadziejami. A zatem przedostatnia kompozycja pt. „A New Path” winna być czymś w rodzaju wyciszającego zakończenia. Ale oto otrzymujemy bardzo rockową piosenkę o tym, że co prawda widać w oddali tę „nową drogę, nowy początek”, ale ciągle jest to pewien zarys, plan. Muzycznie utwór można podzielić na dwie części: progmetalową (od początku do czwartej minuty) i balladową (od czwartej minuty do końca). Od strony formalnej znowu mamy do czynienia z powtarzającym się zabiegiem aranżacyjnym: łagodny początek, progmetalowy środek i niemal ambientowe zakończenie.
Właściwym zakończeniem płyty jest ostatni utwór, który niczym pętla wraca do słów Nietschego, które to wydawnictwo rozpoczynają – „wake up!”. „Epilogue (A Brand New World)” to wezwanie do wkroczenia w nowy świat. „(…) Take a breath. It is a new world starts”. W orkiestrowej aranżacji, dźwiękach skrzypiec rozstajemy się z płytą, z historią na niej opowiedzianą.
Pozostaje tylko do przetworzenia ot, taka drobna kwestia, która kończy te smutne w swej istocie przemyślenia:
„(…) Has your life been defined by enviroment?
or has your mind mulded the universe?”
(Czy Twoje życie zostało określone przez środowisko? Czy też Twój umysł ukształtował wszechświat?)…
Nie wiem czy projekt Frant1c będzie miał swoją kontynuację. Wydaje mi się, że nie (choć podobno Anne-Clire już pracuje nad nowym materiałem, który, jednakowoż, raczej nie będzie kontynuacją historii opowiadanej na "A Brand New World" - przyp. AC). Ta płyta to pożegnanie, to wyraz bólu po stracie bliskiej osoby (zmarły Eric Bouillette - członek i założyciel zespołu Nine Skies był jednocześnie mężem twórczyni tego projektu). Jeśli bedzie miał, to nie potrafię sobie wyobrazić w jakim kierunku miałaby pójść kolejna płyta. Ale “A Brand New World” wpisuje się bardzo dobrze w szereg płyt koncepcyjnych zbliżonych do rock oper. Produkcji, aranżacjom, miksowi i realizacji dźwięku nie można nic zarzucić. Proszę tylko pamiętać przy słuchaniu, że to opowieść i co prawda można wybrać sobie swoje ulubione pojedyncze utwory, ale najlepiej sprawdza się posłuchanie płyty w całości.