Pain Of Salvation - In The Passing Light Of Day

Przemysław Stochmal

To była najdłuższa w historii grupy Pain Of Salvation luka pomiędzy publikacjami studyjnych płyt zawierających premierowy materiał. Od wydania „Road Salt Two” minęło ponad pięć lat, w ciągu których prowadzona przez Daniela Gildenlöwa formacja podległa gruntownemu przemeblowaniu personalnemu (poza liderem w składzie ostał się tylko perkusista Léo Margarit). W tym czasie światło dzienne ujrzały dwa powracające do wcześniejszego repertuaru wydawnictwa („Falling Home” oraz „Remedy Lane Re:visited”), będące świadectwem budowania, docierania się nowej personalnej konfiguracji. Ów proces przerwały groźne problemy zdrowotne Gildenlöwa, które stały się punktem wyjścia do napisania przejmującego concept-albumu, zatytułowanego „In The Passing Light Of Day”.

Dla niektórych sympatyków grupy okres oczekiwania na płytę mógł trwać pięć lat, dla innych z pewnością liczył się przynajmniej dwa razy dłużej. Zgodnie z zapowiedziami, na nowym albumie Pain Of Salvation porzucili zniechęcającą część fanów prostą, „garażową” estetykę cechującą albumy „Road Salt”, powracając do bardziej złożonych, a przede wszystkim cięższych kompozycji. Osobiste, silne przeżycia Gildenlöwa zmagającego się z zagrażającą życiu infekcją, przełożyły się na fakt, że muzyka wypełniająca album jest z jednej strony mocno ponura, z drugiej zaś – bezkompromisowo agresywna. Tym samym zdecydowanie bliższa to płyta wydanej dokładnie przed dekadą „Scarsick", aniżeli progresywnym, barwnym, epickim albumom z wcześniejszej historii zespołu.

Co ciekawe, wraz z nowym albumem powrócił cechujący dwie pierwsze płyty grupy schemat, według którego główną siłą kompozytorską nie jest sam Gildenlöw - pochodzący z Islandii gitarzysta-wokalista Ragnar Zolberg nie tylko uzupełnia lidera instrumentalnie i wokalnie, ale jest jego pełnoprawnym (a miejscami nawet bardziej wpływowym) partnerem jako współautor materiału. Nowe, świeże kompozytorskie spojrzenie nie rewolucjonizuje jednak kojarzonej z grupą estetyki; bo choć pewne elementy zredukowano do minimum, to jednak większość stałych wyznaczników stylu Pain Of Salvation nadal determinuje kompozycje grupy. Tak zatem, sięgając po płytę, możemy być pewni zabawy kontrastami, pogmatwanej rytmiki, kontrolowanego chaosu, jak i wielu znakomitych linii melodycznych, wybornie zaśpiewanych (Gildenlöw znów eksponuje swoje wokalne atuty na każdy z możliwych sposobów, choć wspierający go tu i tam Zolberg wtóruje mu dzielnie).

Wyraźnie słychać, że tym razem to chęć zagrania „po staremu”, a nie poszukiwania nowego wizerunku przyświecała Gildenlöwowi i kolegom w trakcie tworzenia płyty. O ile jednak pewne środki wciąż są obecne i ważne, o tyle ograniczenie innych skłania do wysnucia tezy, że dalej, niż do wspomnianej płyty „Scarsick” z 2007 roku grupa cofać się nie ma zamiaru. Tak sobie zespół ustalił, że następujące jedno po drugim sola obydwu gitarzystów mają wystarczyć na całą płytę. Również i instrumenty klawiszowe nie wychylają się na eksponowany solowy plan, o wirtuozerskich ambicjach nie wspominając. Instrumentalnym partiom daleko do progresywnych wielowątkowych pasaży. Być może nie wszystkich przekona tak konkretny i hermetyczny przekaz, gdy wspomni się, jak eklektyczny, a w tej eklektyczności biegły i przekonujący Gildenlöw potrafił być dawniej. Nie ulega jednak wątpliwości, że w sposobie komponowania i aranżowania, jaki podjął wraz kolegami tym razem, nadal jest iskra boża, skoro nawet partie akordeonu i cytry potrafią perfekcyjnie wpisać się w obrany scenariusz, nic nie burząc, ale rewelacyjnie konstruując. Przede wszystkim warto podkreślić jedno – Pain Of Salvation nie stracił bardzo ważnej zalety, a mianowicie szalonej zdolności działania kontrastami, czym w wielu miejscach płyty potrafi porwać.

„In The Passing Light Of Day” nie jest bynajmniej albumem, na którym nie ma się do czego przyczepić. Bo można by powybrzydzać, że na przykład przepiękna ballada „Silent Gold” urywa się zbyt szybko i przydałoby się jej subtelne solo na gitarze, a utwór „The Passing Light Of Day” jako koda konceptu zasługiwałby na ciekawszą melodię przewodnią. Nie ulega jednak wątpliwości, że nowy album Pain Of Salvation jest muzycznie bardziej niż solidny, a wraz z emocjonalnymi, jak kiedyś niezwykle osobistymi słowami Daniela Gildenlöwa, może stać się wyjątkowym skarbem dla odbiorców, którym podobnie ciężkie przeżycia były, są lub mogą w przyszłości być bliskie.

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok