10 kwietnia 2022 roku to ważna data w historii warszawskiej grupy Pinn Dropp. Wtedy to na płycie kompaktowej ukazał się minialbum „…Calling From Some Far Forgotten Land” (cyfrowa premiera odbyła się pod koniec 2021 roku). Miało to miejsce w trakcie trzeciego dnia Marillion Weekend w łódzkiej Wytwórni, gdzie zespół supportował gwiazdę wieczoru. 15 czerwca tego roku ukazał się zapis tego występu, póki co w formie plików, ale niebawem będzie miał także swoją wersję fizyczną.
Wydawnictwo rozpoczyna się tak jak na wspomnianej EP-ce, od pełniącego rolę intro nagrania „The Call” (odtworzonego z taśmy), płynnie przechodząego w dynamiczny „Vortex”, w którym wokalnie Mateusza Jagiełłę wspomaga basista, Paweł Woliński. Już tutaj można zauważyć istotną różnicę w stosunku do wersji studyjnej – jest nią gra na perkusji Kuby Mikulskiego. Jest ona bardziej dynamiczna niż partie przygotowane przez Jake’a Aubreya, z obfitym wykorzystaniem podwójnej stopy w grze na bębnie basowym. Pewna praca sekcji rytmicznej daje pole do popisu dla klawiszowca, Mirka Skorupskiego, oraz gitarzysty, Piotra Syma. Szczególnie dla tego ostatniego występ ten miał szczególne znaczenie, albowiem działa on prężnie w polskim oddziale fan clubu grupy Marillion.
W krótkim przemówieniu po „Vortex” Mateusz podziękował za możliwość pokazania się fanom Brytyjczyków – „To dla nas ogromny zaszczyt, że możemy spędzić z wami tę godzinę nim zrobi się ciemno”, co było oczywiście nawiązaniem do tytułu ostatniej płyty kwintetu („An Hour Before It’s Dark”), która wybrzmiała w całości ze sceny poprzedniego wieczoru. Po tej wypowiedzi przyszedł czas na chyba najbardziej znany utwór z repertuaru warszawiaków – „Kingdom Of Silence”, w którym wokalista zrezygnował z charakterystycznego akcentowania w disappear, co w mojej ocenie wyszło na plus. Po tym krótkim powrocie do swojej jedynej płyty długogrającej („Perfectly Flawed”), zespół kontynuował prezentację materiału z EP-ki, która wybrzmiała tego wieczora w całości. Słyszymy zatem przepiękny „Cluster” z cudowną solówką Piotra na koniec (na szczęście nie wyciszoną jak w wersji studyjnej, choć aż prosi się by pociągnąć ten temat jeszcze dłużej) oraz „Always Here”, w którym kwintetowi towarzyszyła skrzypaczka Natalia Żebrowska, dzięki czemu na scenie „wzrosła średnia talentu, a także średnia urody” - jak zaprezentował koleżankę Mateusz. Ten urokliwy utwór w wersji na żywo powala jeszcze bardziej, szczególnie gdy słucha się wspaniałego unisono granego przez Piotra i Natalię.
Po wyczerpaniu materiału z minialbumu grupa powróciła do nagrań ze swojej pełnowymiarowej płyty. Wybrzmiały kolejno „Fluorescent Dreamscape – part one”, epickie 15-minutowe nagranie „Cyclothymia” (tu dodatkowo Mateusz chwycił za gitarę akustyczną) oraz oryginalnie trwający 21 minut utwór tytułowy, z którego zaprezentowano jedynie finałową część – „Perfectly Flawed – part V - Words Without Meaning”. Tu ponownie do zespołu dołączyła utalentowana skrzypaczka, która swoją grą wzmocniła liryczny nastrój tej wyśmienitej kompozycji. Potem jeszcze tylko ukłony i pamiątkowe zdjęcie zespołu z fanami i tak skończył się ten godzinny występ. Oczywiście tego na płycie nie widać, ale jako, że byłem świadkiem tego wydarzenia, to słuchając „Live In Łódź” wspomnienia powracają.
Jak wspomniałem we wstępie, na razie dostępna jest wersja cyfrowa, którą można nabyć na pinndropp.bandcamp.com, a także posłuchać w serwisach streamingowych. Niewątpliwą wartością dodaną fizycznej odsłony będzie przygotowana przez Magdalenę Tararuj, według pomysłu Pawła Wolińskiego, Mirka Skorupskiego i Jana Gruszczyńskiego, bardzo symboliczna okładka. Nawiązuje ona do twórczości grupy – jest na niej ptak IGNI z okładki EP-ki trzymający w dziobie ćmę, która pojawiła się na obrazie zdobiącym „Perfectly Flawed”, jest wir („Vortex”), rozgwieżdżone niebo z „Cluster” i kapelusz stanowiący znak rozpoznawczy Mateusza. Jest też nawiązanie do Łodzi (budynki przypominające Manufakturę) oraz gwiazdy wieczoru (czapka Jestera i motyw graficzny z ostatniej płyty Marillion).
Zeszłoroczna łódzka odsłona Marillion Weekend dała możliwość zaprezentowania się polskim grupom przed międzynarodową publicznością. O ile powracający na scenę Collage (występował przed Marillion w sobotę) to już marka znana w Europie (choć może przez długą przerwę wydawniczą nieco zapomniana), tak dla grupy Pinn Dropp była to spora szansa, by udowodnić, że polska scena progrockowa to nie tylko Riverside i Collage. Myślę, że dobrze ją wykorzystała, udowadniając, że w niczym nie ustępuje bardziej znanym kolegom. Mam nadzieję, że wzorem wymienionych zespołów kwintet: Mateusz Jagiełło - Piotr Sym - Mirek Skorupski - Paweł Woliński - Kuba Mikulski wypłynie na szersze wody i zawojuje zagraniczne sceny. Z całą pewnością na to zasługuje. A póki co czekamy na fizyczną wersję „Live In Łódź” oraz drugą długogrającą płytę, nad którą podobno cały czas trwają intensywne prace.