„Tik-tok, tik-tok, tik-tok…”. Zegar odmierza czas, w którym dane nam było się znaleźć. Jest smutnym poborcą podatku od naszego życia. Bezlitosnym komornikiem, który nawiedza nas wtedy, gdy się nie spodziewamy. Jest nieprzewidywalny. Czas uświadamia nam przemijanie, zadaje rany, które nie mogą się zagoić…
Requiem dla snów, dla marzeń i wszystkiego, co nas sprowadza w swej nierealnej realności. Tutaj - na Ziemię przeoraną pługiem smutku i niepokoju. Na spękaną powierzchnię globu krążącego wokół Słońca z przyczepionym jak tratwa Księżycem.
Są różne okładki płyt, ale ta ma w sobie tyle samo treści, co muzyka. Jest symbolem gwałtownych przemian świata w którym żyjemy. Ziemia popękana jak złamane serce, niebo rozdarte piorunami burzy, sny płonące namiętnością, której nie wolno było się obudzić. Człowiek strącony do Tartaru zapomnienia. Ale jest on istotą zrodzoną do walki i nie potrafi się poddać… Powinnam zacząć od muzyki. Tym razem będzie to jednak szalona w każdym szczególe szata graficzna nowego albumu zespołu Karnataka. Tonie w szarościach rozdartych płomieniem, w grafitowych melanżach zmąconych mrokiem. Nic nie jest powiedziane wprost, prawda oczywista nie istnieje. Smak ciszy zapowiada chaos, spokój jest tylko wstępem do fajerwerków burzy.
Muzyka grupy Karnataka zawsze fascynowała i zniewalała serca wielu fanów. Ian Jones to mózg zespołu, jego silnik wysokoprężny i turbina o potencjale równym elektrowni atomowej. Był, jest i zawsze będzie twórcą materiału muzycznego tego zespołu, aranżerem i producentem. Ten przesympatyczny artysta nie stroni od eksperymentów. Jednocześnie trzyma się wytyczonej drogi, którą podąża od lat.
Początki grupy to rok 1997. Utworzyli ją Ian (bas) i Rachel Jones (wokal), Jonathan Edwards (keyboards), Paul Davis (gitary), Gavin Griffiths (perkusja) oraz Steve Simmonds (saksofon). Debiutancki album „Karnataka” ukazał ich ogromny potencjał na polu melodyjnego, wielowątkowego rocka o romantycznej duszy. Wydany w 2000 roku „The Storm” ugruntował pozycję zespołu na brytyjskiej scenie progresywnej. Charyzmatyczna wokalistka obdarzona anielskim głosem, efektowne solówki gitarowe, znakomite kompozycje i ciekawe instrumentarium - to mogło się podobać nie tylko krytykom. To działało na publiczność żądną muzycznych podróży po malowniczej krainie brzmień.
Album „Delicate Flame Of Desire” był kontynuacją dobrej passy, kolejnym pejzażem skreślonym barwną kreską dźwięków. Niestety nawet najpiękniejsze bajki mają kiedyś swój koniec. Tym razem na drodze, którą podążał zespół, wyrósł mur w postaci problemów życia osobistego. Rozstanie państwa Jonesów wywołało falę następstw. Kluczowi członkowie Karnataki rozeszli się, aby pracować w swoich projektach. Rachel dołączyła do The Reasoning, dodając wokal do ich debiutanckiego albumu - „Awakening”. Prywatnie była już żoną Matthiew Cohena. Paul Davis, Jonathan Edwards i Gavin Griffiths odeszli, by stworzyć wraz z Anne-Marie Helder grupę Panic Room. Ian Jones zaczął działać pod szyldem Chasing The Monsoon, lecz cały czas przymierzał się do reaktywowania Karnataki. Pieczołowicie dobrał nowy line-up zespołu, który tworzyli: Lisa Fury (wokal), Ian Harris (perkusja), Gonzalo Carrerra (keyboard) i Enrico Pienna (gitary). Nowa, bardzo udana, płyta formacji, „The Gathering Light", ukazała się w 2010 roku. Skład ten nie przetrwał jednak do kolejnego krążka. Na „Secrets Of Angels” (2015) pozostał z Ianem jedynie Enrico ze swoim świetnym gitarowym warsztatem. Pojawili się nowi, znakomici muzycy: Jimmy Pallagrosi (perkusja), Cagri Tozluoglu (instrumenty klawiszowe, programowanie) i wokalistka Hayley Griffits. Od tamtego czasu minęło osiem lat zanim powstała nowa płyta studyjna.
„Requiem For A Dream” to dzieło na miarę najpiękniejszych klasyków Karnataki. Jest odliczaniem tysiąca zegarów w krainie, gdzie zatrzymał się czas. Ponowna zmiana na stanowisku wokalistki nadała nieco innego wymiaru muzyce. Tym razem mikrofon trafił w dłonie Sertari. Piosenkarka urodziła się w Wielkiej Brytanii w cypryjskiej rodzinie. Od dziecka wykazywała silne inklinacje muzyczne i absolutny talent wokalny. Jej inspiracje były wypadkową muzyki spod znaku Kate Bush, Led Zeppelin, Nightwish i Within Temptation. Scena była dla niej możliwością pokazania unikalnej mieszanki emocjonalnego pop rocka z potężnym wokalem i gitarowym riffem. Zdobyła wiele nagród. Zwerbowanie jej do zespołu Iana Jonesa było szansą na coś nowego, twórczego i ciekawego. W stylistykę płyty „Requiem For A Dream” wpasowała się lekko i zmysłowo, niczym koliber w kwiecistość tropików. Obok niej na płycie pojawiły się jeszcze nazwiska innych znakomitych muzyków, takich jak Luke Machine (gitary), Chris Allan (perkusja), Rob Wilshire (instrumenty klawiszowe) i Troy Donockley (dudy). Ian Jones gra na basie, keyboardzie, fortepianie, gitarze akustycznej i jest odpowiedzialny za orkiestracje.
Początek płyty przyciąga uwagę swoim subtelnym nastrojem. To kompozycja „All Around The World”. Czas jest bohaterem tej opowieści, odliczane sekundy, krople rosy na tarczy zegara i hipnotyzujący głos Sertari - miękki i dźwięczny, wysuwający się na pierwszy plan. W siódmej minucie pojawia się oszałamiająca solówka gitarowa. Utwór ma pięknie poprowadzoną linię wokalną. Zwrotki i refren przechodzą w siebie płynnie z dozą beztroski i gracji. To jeden z najdłuższych kawałków na płycie (obok tytułowego „Requiem For A Dream” i „Forgiven”) trwający ponad jedenaście minut.
W „Sacrifice” głos Sertari może kojarzyć się z Tori Amos. Wokalistka potrafi miękko przenosić go o oktawę w górę, by za chwilę „sfrunąć” niczym jaskółka w dół pięciolinii. Dużo tu fortepianu budującego świetlistą aurę, dużo przejrzystych orkiestracji. Ian Jones nadał tej kompozycji specyficznego charakteru. W jego muzyce można zatonąć jak w sennym marzeniu, rozkołysać zmysły eterycznym brzmieniem, które pozostawia na wargach intymny posmak.
„Look To The East” to połączenie przebojowej piosenki z kroplą orientalnych harmonii. Więcej tu jednak tanecznego rytmu niż ciężkich woni kadzidła, drzewa sandałowego i cynamonu. Poza tym, sam wokal jest przesycony dyskretnym blaskiem i lekkością.
Album rozświetlają bajeczne ballady, jak „Forgiven”. Dopracowane i efektowne w każdym szczególe. Czego tu nie ma: orkiestrowe tło ze szczyptą perkusji, miarka czarno-białych klawiszowych esencji i dziewczęcy sopran Sertari. Miękkie chórki mieszają się z drżeniem perkusyjnych talerzy i motywem fortepianu. Gitarowe solo jest wisienką na torcie. Obok utworu tytułowego, to jeden z moich faworytów na tym albumie.
„Say Goodbye Tomorrow” to kolejny powiew lekkości w formie niezobowiązującej piosenki. Połączenie poważnych tematów z niefrasobliwym wątkiem muzycznym jest jak splecenie ognia i wody. Za to „Don’t Forget My Name” to kolejny utwór z sekcji „ballady i romanse”. Urocza w swojej delikatności Sertari, błyszczy pośród szalonych gitarowych wojaży, tętniących jazd bębnów i akompaniamentu schowanego głęboko w tle.
Na zakończenie programu płyty pojawia się ponad dwudziestopięciominutowa tytułowa kompozycja „Requiem For A Dream”. Warto dostać tak smakowity rockowy deser podlany progresywnym sosem. Najpiękniejsze diamenty pokazuje się zawsze na końcu, żeby nie przyćmiły reszty. Sny są nieprzewidywalne w swojej formie. Przenoszą nas do równoległych światów, konstruują przedziwne obrazy - zwierciadlane odbicie pragnień tłumionych powrozami lęku. Niesamowity utwór. Tyle tu się dzieje. Śpiew ptaków otwiera wrota do nocy. Bogactwo brzmień: imitacja harfy, bębny, dudy, gitarowy twardy riff, wokal pełen słodyczy, polifoniczne chórki i niezmierzona ekspresja. Element zaskoczenia czai się jak złodziej w każdym takcie tej kompozycji. Ian Jones, Sertari, Luke Machine, Rob Wilshire, Chris Allan i Troy Donockley… - jak oni doskonale się rozumieją… To wyższa szkoła bliskich relacji muzycznych.
Album „Requiem For A Dream” potrafi oczarować nawet najbardziej wymagającego słuchacza. Zabiera w tajemniczą podróż trwającą od zmierzchu do świtu, w nocny lot na perskim dywanie pokrytym gwiezdnym pyłem. Wystarczy poddać się tej muzycznej hipnozie i odpłynąć…
„Tik-tok, Tik-tok, tik-tok….”