Unitopia od ponad dziesięciu lat uparcie milczała. Na nowy album sygnowany przez tę australijską formację czekaliśmy od czasów wydanej w 2012 roku płyty z klasycznymi progrockowymi coverami „Covered Mirror Vol.1 - Smooth And Silk”. Owszem, w tym czasie pojawiły się na rynku trzy płyty firmowane przez United Progressive Fraternity – swoistą mutację zespołu Unitopia, czy innego jego ‘odłamu’ - Southern Empire, ale prawdziwy powrót nastąpił dopiero teraz. Do tego jest powrót z mocno przegrupowanym składem.
Trzon zespołu Unitopia od początku jego działalności tworzył duet złożony z wokalisty i autora tekstów Marka Trueacka (United Progressive Fraternity) oraz multiinstrumentalisty Seana Timmsa. Na nowej płycie dołączył do nich gitarzysta John Greenwood – emerytowany chirurg medyczny (pisaliśmy o nim przy okazji niedawno wydanej jego solowej płyty pt. „Dark Blue”), wszędobylski Steve Unruh (flety, skrzypce) oraz sekcja rytmiczna złożona z prawdziwych weteranów muzyki rockowej: Alphonso Johnson (bas) – Chester Thompson (perkusja – tak, tak, to ten doskonale wszystkim znany wieloletni koncertowy perkusista grupy Genesis!), którzy kilka dekad temu pracowali już wspólnie w Weather Report.
Jak doszło do odnowienia tej długo oczekiwanej reaktywacji? Było w tym trochę przypadku, a zarzewiem całej historii był Steve Hackett, który kilka lat temu przygotowywał się do występów w Australii i poszukiwał odpowiedniego studia do prób. Ktoś podał mu kontakt do Seana Timmsa, który wraz z Markiem Trueackiem jest współwłaścicielem nowoczesnego studia nagraniowego. Spotkanie z Hackettem skłoniło obu panów do rozmowy o możliwej pracy nad nową muzyką. Następnie zagrali kilka niezobowiązujących koncertów w różnych konfiguracjach personalnych, a szyld ‘Unitopia’ powoli zaczął znowu funkcjonować. Okazało się, że publiczność z utęsknieniem czeka na nowe nagrania i niedługo potem było już pewne, że Unitopia musi powrócić.
I wróciła. Składający się z siedmiu kompozycji album „Seven Chambers” trwa nieco ponad osiemdziesiąt minut i jest dającą absolutnie mnóstwa fantastycznych przeżyć muzyczną podróżą, podczas której Unitopia pokazuje, że znajduje się u szczytu swoich artystycznych i technicznych umiejętności. Zważywszy na to, że cały wypełniający go materiał powstał na odległość, gdyż praktycznie każdy członek zespołu pracował we własnym studiu w Ameryce, bądź w Australii, efekt jest po prostu imponujący.
Na program płyty składają się zarówno krótsze, jak i dłuższe utwory. Te krótsze, to nagrania, które trwają po… 7-8 minut. Te dłuższe to już rzeczy ponad dziesięciominutowe. I to właśnie one stanowią o epickiej sile tego albumu. Wymienię dwa tytuły – to kończące ten album kompozycje „Helen” i „The Uncertain”. Obie trwające po około dwadzieścia minut, obie doskonałe, obie będące przykładem tego, co najlepsze może wydarzyć się we współczesnym prog rocku. Ale i te nieco krótsze (choć wciąż długie!) utwory, jak „Mania” czy „The Stroke Of Midnight” robią naprawdę dobre wrażenie. Nie wspominając o fenomenalnym początku płyty w postaci nagrania „Broken Heart” (8 i pół minuty!) i fantastycznym orkiestrowym intro, z którego wyłania się właściwa pieśń… Czegóż na tej płycie nie ma? Już przy pierwszym przesłuchaniu odkryjecie wpływy Genesis, King Crimson, Franka Zappy, Alana Parsonsa, Pink Floyd i nie wiadomo kogo jeszcze…
Od początku do końca „Seven Chambers” to niezwykle satysfakcjonujący i pełen emocji album pełen stylowej, melodyjnej progresywnej muzyki, pełen dramatyzmu i poruszających melodii. Mało tego, to płyta która wymaga dokładnego poznania i wielokrotnego słuchania, gdyż dopiero wówczas w uszach odbiorcy pojawiają się nowe niuanse, szczegóły i kolory, które ujawniają się przy każdym kolejnym podejściu. Lubię takie płyty, które same zachęcają do bliższego i coraz dokładniejszego poznania.
Reasumując, reaktywowana Unitopia pokazała jak się gra dobrego prog rocka, a album „Seven Chambers” wydaje się nie tylko prawdziwą muzyczną perłą i nie tylko nawiązuje do największych osiągnięć zespołu, jak chociażby albumów „More Than A Dream” (2005), „The Garden” (2009) czy „Artificial” (2010), ale jest świadectwem doskonałej chemii panującej pomiędzy tworzącymi ten zespół muzykami. Polecam z całych sił!