Saavedra opływa zielenią i delikatnym, ciepłym wiatrem. Są tu bajecznie parki tryskające szmaragdem listowia, gdzie drzewa tworzą parawan dla spacerujących przechodniów, są trasy rowerowe otulone barwnym morzem kwiatów, jest szalona karuzela pamiętająca lata 50. ubiegłego wieku. Miłośnicy sportu wolą inny kompleks zieleni o nazwie Sarmiento, z boiskami do piłki nożnej i basenami, a wielbiciele historii - muzeum imienia Cornelia Saavedry, gdzie można podziwiać XIX-wieczne wyroby ze srebra i mnóstwo innych dzieł sztuki. Saavedra leży na północnych obrzeżach Buenos Aires, w pobliżu Nunez i Villa Urquiza. Jak wyglądały te miejsca, ćwierć wieku temu wiedzą tylko ci, którzy tam mieszkali, dorastali i poznawali słodki smak pełnoletności. Znają je członkowie zespołu Fughu.
Rok 1999 to początki muzycznego rozkwitu dwóch szkolnych przyjaciół: gitarzysty Ariela Bellizio i grającego na perkusji Alejandro Lopeza. Pierwsze szalone improwizacje utworów swoich idoli, którymi byli wtedy Megadeth i Deep Purple, spotkały się z pełnym entuzjazmu odbiorem młodej publiczności. To był początek ich muzycznej przygody pod szyldem Sector 7 G. W tym czasie Marcelo Malmierca zafascynowany był twórczością King Crimson, ELP i Van Der Graaf Generator. Nie było chwili, której nie poświęcał syntezatorom. Jego świat stanowiła sztuka widziana w kontrastujących barwach czerni i bieli klawiszy. Basista Juan Manuel Lopez uwielbiał twórczość Kiss, Queen i Davida Bowiego. Santiago Burgi znalazł swoje miejsce za mikrofonem. Los połączył ich ze sobą. Teraz tworzyli już zespół. Fughu wystartowało niczym rakieta, w swoją niekończącą się muzyczną wyprawę. Zadebiutowali w 2009 roku albumem „Absence”. Cztery lata później ukazały się ich kolejne płyty: „Human - The Tales” i „Human - The Facts”. Rok 2016 przyniósł duże zmiany. Santiago Burgia zdecydował się na odejście z grupy. Na jego miejscu zagościł rok później Renzo Favaro. W tym składzie nagrali czwarty album studyjny pt. „Lost Connection” (2020) i pozostali razem do dzisiaj. Ich kariera obfituje w trasy koncertowe i występy na festiwalach. W Polsce byli już w 2015 i 2022 roku. Niebawem zobaczymy i usłyszymy ich ponownie, w ramach Festiwalu Rocka Progresywnego imienia Tomka Beksińskiego w Toruniu 30 czerwca 2024 roku. To już za miesiąc, tymczasem 25 maja odbyła się premiera ich nowej płyty - „Stolen Pictures”.
Album zawiera osiem kompozycji, w tym jedną instrumentalną - „The Last Minutes”. Otwiera go utwór „Killing Me For Fun”, w którym zadziwia zmysłowość, z jaką łączą się tu fragmenty zwrotki, nasączonej subtelnym funkiem i miękkim wokalem, z refrenem zadziornym w swojej ekspresji i metalowym szlifie. Renzo odgrywa główną rolę i maluje obraz okuty w ramy ze szkła i stali. Muzyka przenosi nas przez równoległe światy, w których emocje i uczucia mają odmienne barwy. Szalone gitary, klawisze, sekcja rytmiczna i wokal. Muzyka, która zabiera duszę, jak czarnobrewy diabeł. Słowa pełne pasji, o uczuciach, które dobiegają końca…
„Milky moon glows tender. See you dance through the candles. And the world just splits in darkness. And the coldness burns inside me. Maybe my time is through. Don’t say my time is through. Because… you’re killing me for fun”.
„Alive” jest żywiołowym kawałkiem o tym w co wierzymy i niekoniecznie musi być to Bóg. Nasze poglądy i wizja świata nie splata się ze słowami modlitw. Aby być na szczycie, trzeba ufać sobie i być sobą. Życie jest drogą, którą sami musimy wytyczać, nie patrząc w oczy „upadłym aniołom”. Sukces zależy tylko od nas samych. Ten przebojowy utwór porywa swoim szybkim, nieokiełznanym rytmem. Wokal i chórki nadają mu energii imprezy sportowej.
„Fade Away” jest napędzany siłą klawiszowego motywu przeplatającego się z wokalem i tętniącym riffem gitary. Utwór płynie miękko, czasem zapętla się rytmie perkusji. W trzeciej minucie pojawia się znakomita solówka w wykonaniu Ariela Bellizio. Nadaje ona rockowej ekspresji i podkreśla charakter kompozycji. Warstwa liryczna dotyczy relacji między dwoma osobami - niepewnych, skomplikowanych i dalekich od ideału.
„They say this never ends well. Get your share, clean your hands, hit the light. All blows up, no exception. And when the scene leads nowhere find the way, change your face, fade away… Fade away...”.
„Chemical Rainbows” rozpoczyna Renzo Favaro śpiewając a’capella. Perkusja, klawisze i chórki dodają temu utworowi wyjątkowości Muzykę przenika przedziwny, nieco zwariowany tekst. Jest on jak strzępki neurastenicznego snu, kawałki porozrywanych wizji, gorzko-słodki scenariusz filmu o tym, co dzieje się w ludzkim umyśle pod wpływem różnych środków, poetycko nazwanych ‘chemical rainbows’. Tematyka prowokująca i odważna, lecz jak niesamowicie prawdziwa:
„I love the chemical rainbows and the tears of the sun sparkling on the red wine. You have to look in the cat eye. You will see, you’ll be wild. The carrot man arrives...”.
Muzycy Fughu poruszają problemy współczesnego świata, pełnego niebezpieczeństw i zasadzek czyhających na młodych ludzi, modelujących ich postępowanie i perspektywy normalnego życia.
„Out Of Nowhere” brzmi demonicznie i karmi nas nierównym, zadziornym rytmem. Gitara prowadzi dialog z wokalem i chórkami. Sekcja rytmiczna, którą tworzą Aleandro i Juan Manuel Lopez - nie pozostawia na słuchaczu suchej nitki. Czuje się tu ‘metalowe’ powołanie artystów. Kompozycja kończy się efektownie, mocno i melodyjnie:
„Zilion bits provading the sickness and the cure. Nets of hate and judgement, bullies in in white gloves. Rise your x ray vision dig my heart and soul. Have your systems hungry. Keep me in control”.
Kolejny utwór mógłby swoim spokojem pretendować do miana ballady. Nic bardziej mylnego. To tylko powiew delikatnych dźwięków akustycznej gitary, śpiew klawiszy, eteryczny rytm basu oraz perkusji i miękki głos Renzo. Warstwa liryczna nie pozostawia wątpliwości. Ból, samotność, brak motywacji, utrata sensu życia pulsują w tej kompozycji, niczym serce po kardiowersji. Jest tu wołanie o pomoc i lęk czający się na wargach:
„Could somebody help? I’m running on the wall, looking at the door without door. Everything changes. Falling in the wall, looking in the wall whithout door. Everything changes. Lost in the mirror, found and lost again. I’m a cage in bird inside a sugar cube. I’m a chance in a bet waiting to become”.
Jak już wcześniej wspomniałam, na albumie znajduje się jeden utwór instrumentalny. Jest to trwający sześć i pół minuty „The Last Minute”. Epicki, z doskonałą orkiestracją, mógłby stanowić soundtrack do filmu. Majestatyczne klawiszowe impresje wykonane przez Marcelo miękko przechodzą w część zbudowaną przez cały zespół. Nie zabrakło tu nastrojowej solówki Ariela. Nawiasem mówiąc brzmienie jego gitary skojarzyło mi się z tym, co stworzył Chuck Schuldiner w instrumentalnym kawałku grupy Death „Voice Of the Soul”.
Album zamyka utwór „Mr. Rivers”. To burzliwa historia życia człowieka, pragnącego za wszelką cenę osiągnąć sukces, zmagającego się z losem, walczącego ze swoimi demonami w świecie, który i tak jest wystarczająco brutalny i bezwzględny. W którym nie wystarczają same marzenia i ambicje. To bardzo ciekawa kompozycja zarówno pod względem muzycznym, jak i tekstowym.
Płyta „Stolen Pictures” ukazuje muzyków tworzących Fughu jako zespół o dużym potencjale i możliwościach twórczych. Mają niemałe umiejętności i wypracowany niepowtarzalny styl. Nie oznacza to, że nie szukają nowych rozwiązań, brzmień i środków wyrazu. To wytrawni żeglarze, którzy nie boją się postawić nogę na niezbadanej ziemi. I wierzą w to co robią...