Grice (a właściwie Grice Peters – przyp. aut) rozpoczął karierę muzyczną w południowym Londynie grając w zespołach rockowych jako perkusista, a następnie rozwijał się także jako gitarzysta, klawiszowiec, wokalista i autor tekstów w wielu innych formacjach (The Martyrs, Swanston, Hungersleep) działających w południowo-zachodniej Anglii, gdzie obecnie mieszka. Swoją reputację zawdzięcza znakomitemu debiutowi (album „Propeller”, 2012), który zapewnił mu uznanie w muzycznych kręgach i dał możliwość późniejszej współpracy z uznanymi sławami sceny rockowej, jak Richard Barbieri (Japan, Porcupine Tree), Steve Jansen (Japan, Exit North), Raphael Ravenscroft (Pink Floyd, Vangelis/Blade Runner), Hossam Ramzy (Peter Gabriel, Led Zeppelin) czy BJ Cole (Elton John, Marc Bolan, Scott Walker). Ma on także na swoim koncie liczne nagrody przemysłu muzycznego, w tym m.in. za wydany w 2022 roku album „Polarchoral”, który został uznany za najlepszy album roku w konkursie Indeprog Awards (Friday Night Progressive, Nowy Jork).
Poza tym Grice ma na swoim koncie udział w nagraniu solowego albumu Richarda Barbieriego „Planets And Persona” oraz był też współautorem i wokalistą na płycie „Beyond the Illusion” włoskiego muzyka Stefano Panunziego nagranej z udziałem Tima Bownessa (No-Man ) i Gavina Harrisona (Porcupine Tree, King Crimson, The Pineapple Thief).
Jego najnowszy, szósty już solowy album, „Mordant Lake”, ukazał się 5 lipca 2024 roku. Mordant Lake to fikcyjne, nieco idylliczne miejsce, w którym można leczyć złamane skrzydła i popękane serca. To swoista kałuża łez, w której odbija się historia. Album, który, jak się wydaje, ma prospołeczny wydźwięk, dedykowany jest plemionom, które były (i nadal są) poddawane przymusowym wysiedleniom.
W nagraniu płyty „Mordant Lake” Grice (śpiew, instrumenty klawiszowe, instrumenty perkusyjne, inne instrumenty) wspierany był przez: perkusistę Roberta Briana, Ala Swaingera (bas), BJ Cole’a (gitara hawajska) oraz Jima Iza, który opracował harmonie wokalne w utworze „Silent Thunder”. Na jej program składa się 8 piosenek. Cichych, spokojnych, kameralnych, akustycznych… Takie właśnie jest otwierające płytę nagranie tytułowe, w którym słyszymy tylko akustyczną gitarę i głos Grice’a. Jego śpiew, jak zawsze zresztą, jest po prostu urzekający, szczególnie gdy linie wokalne wyniesione są na pierwszy plan dzięki melodiom, które, jak zawsze w przypadku tego artysty, odgrywają na tej płycie kluczową rolę. „Offer You” ma aksamitnie gładkie, lekko folkowe, podkreślone gitarą hawajską zabarwienie opakowane w zgrabną melodię i intensywny rytm organów. Z kolei „Karl” to zwiewna ballada. Brzmi bardzo pogodnie. Ilekroć jej słucham przed oczyma wyobraźni stają mi lazurowe kolory nieba rozświetlonego śródziemnomorskim słońcem odbijającym się w kryształowej tafli morza. Doskonały utwór na lato.
Gdy wybrzmią już ostatnie dźwięki tego nagrania pojawia się zaskakująca dziewięćdziesięciosekundowa orkiestracja, która pełni rolę przerywnika, a może i wstępu do kolejnego utworu - „Ghost Dance”. To nagranie trochę rozmyte, jakby zagadkowe, z efektownymi harmoniami wokalnymi, przestrzenną gitarą akustyczną i kaskadą syntezatorowych dźwięków. No i przecudownym melotronem… Pomimo swoich zaledwie czterech minut z sekundami to utwór o sporym rozmachu i jeden z najmocniejszych punktów programu tej płyty. Zdecydowanie podgrzewa emocje.
Niezbędne w tym miejscu uspokojenie następuje w „How Long”. W tej, skądinąd bardzo przyjemnej, minimalistycznej balladce nastrój pikuje w dół, ale już za chwilę tempo i temperatura emocji ponownie wzrasta wraz z nagraniem „Voices”, w którym do głosu znowu dochodzą dźwięki gitar akustycznych i elektrycznych, syntezatorowe ściany dźwięków oraz pulsująca, wrzucająca coraz to wyższe biegi, sekcja rytmiczna. Nad wszystkim króluje marzycielski śpiew Grice’a. To bardzo dobry, dynamiczny rockowy numer. Trochę jakby nieco jeżozwierzowy…
Teraz nadchodzi czas na „Silent Thunder” - trwającą ponad dziewięć minut kompozycję utrzymaną w duchu rozmytego, neopsychodelicznego rocka, wypełnioną harmonijnymi wokalami, z lekka orientalnie brzmiącym instrumentarium (czyżbym słyszał tu sitar?) i, poprzez rozpościerające się przez cały czas trwania tego utworu halucynogenne wizje żywcem wyjęte z epoki dzieci – kwiatów, przywołującą muzyczny klimat wczesnych lat 70. Mocna rzecz, która cieszy. I to bardzo…
Kurtyna opada wraz z króciutkim, delikatnym finałem w postaci tematu „End Of The Mountain”. Szemrząca leniwie samotna gitara akustyczna, tym razem już bez ścieżki wokalnej, nawiązuje do otwierającego ten album utworu „Mordant Lake”. Wyciszenie, ukojenie, zamknięcie rozdziału, pożegnanie… Koniec. Ręka mimowolnie znów wędruje do przycisku PLAY…