Zapoczątkowana w lipcu 2017 roku seria reedycji albumów grupy Marillion z czasów, gdy wydawała swoje dzieła pod skrzydłami wytwórni EMI dobiegła końca. 26 maja ukazała się nowa wersja płyty „Seasons End”, która jako ostatnia doczekała się specjalnej reedycji w postaci boxu zawierającego 3 płyty kompaktowe i jedną Blu-ray lub też 5 krążków winylowych.
Pisząc kilka miesięcy temu tekst na temat podobnego wydania albumu „Holidays In Eden” „ujawniłem się”, że właśnie to była pierwsza płyta zespołu, którą poznałem w całości. Potem przyszedł czas na wejście w świat wydawnictw z Fishem, w których absolutnie się zakochałem i ta miłość pozostała do dziś. „Holidays In Eden” darzę dużą sympatią, o czym wspominałem w tamtym tekście, ale czułem, że to nie jest ten poziom jaki zespół prezentował do roku 1988. W końcu przyszła pora na odkrycie krążka, na którym po raz pierwszy zaśpiewał Ronald Stephen Hoggarth, znany jako Steve Hogarth, czy też po prostu „h”.
Odejście Fisha było nie tylko szokiem dla wszystkich fanów zespołu, ale przede wszystkim postawiło pozostałych muzyków (z kronikarskiego obowiązku przypomnę, że są to Steve Rothery, Mark Kelly, Pete Trewavas i Ian Mosley) przed arcytrudnym zadaniem znalezienia następcy charyzmatycznego Szkota. Wśród kandydatów na frontmana Marillion znaleźli się m.in. Stu Nicholson (Galahad), Nigel Voyle (Cyan) czy Alan Reed (Pallas). Ich krótkie wspomnienia z przesłuchań można znaleźć w książce będącej integralną częścią wydawnictwa. Pod koniec 1988 roku Ian Mosley, odpowiadający za wstępną selekcję potencjalnych wokalistów grupy, podczas podróży swoim autem do garażu Trewavasa, będącego tymczasową siedzibą i miejscem przesłuchań kandydatów, trafił na kasetę z utworami „Kingdom Come” The Europeans i „Games In Germany” How We Live. W obu śpiewał Steve Hogarth i jego głos zauroczył perkusistę, a potem także pozostałych muzyków. Steve został zaproszony na spotkanie z grupą, na które… spóźnił się całe 24 godziny! To nie zniechęciło kwartetu, podobnie jak późniejsze wahania Hogartha czy przyjąć propozycję dołączenia do zespołu (miał w tym czasie jechać na trasę z The The), i ostatecznie to on zajął miejsce za mikrofonem zwolnione przez Dereka Williama Dicka i pozostaje na tym stanowisku (poszerzonym o funkcje klawiszowca i dodatkowego gitarzysty) do dziś.
A jak z perspektywy ponad 30 lat prezentuje się „Seasons End”? Cześć utworów powstała jeszcze w czasie, gdy Fish był w zespole, o czym można się przekonać słuchając bonusowych ścieżek zamieszczonych na dwudyskowej reedycji płyty „Clutching At Straws” z 1999 roku (oraz wśród dodatków na płycie Blu-ray z wersji deluxe), zatem płytę można określić mianem przejściowej powstałej po odejściu jednego wokalisty, a zanim drugi mógł rozwinąć w pełni skrzydła.
Na pierwszy singiel wybrano bardzo dynamiczną piosenkę „Hooks In You”, którą osobiście uważam za… najsłabszą propozycję w zestawie. Dużo większą sympatią darzę zamieszczoną na stronie B bezpretensjonalną balladę „After Me”. Znalazła się ona także w repertuarze płyty w wersji kasetowej i na płycie kompaktowej. Nieco bardziej cenię sobie też nagranie z drugiego singla „The Uninvited Guest” z ciekawym tekstem Johna Helmera (jest on autorem lub współautorem większości tekstów na albumie). Szczególnie interesująco prezentuje się ono w wersji na żywo, gdy Hogarth robi użytek ze swoich „magicznych rękawiczek”. Wszystkie wymienione nagrania mają typowo radiowy czas trwania (między 3 a 4 minuty). Niewiele dłuższa jest pieśń traktująca pośrednio o uwięzieniu bojowniczki IRA Judith Ward w (nieczynnym już) więzieniu w Londynie – „Holloway Girl”, która wyróżnia się intrygującym wstępem zagranym na basie. Pozostałe ścieżki wypełniają kompozycje nieco bardziej rozbudowane, trwające pomiędzy 6 a 8 minut, jednocześnie stanowiące o sile albumu. Już otwierający całość „The King Of Sunset Town” przykuwa uwagę subtelnym wstępem klawiszowo – basowo – perkusyjnym, po którym gitara Rothery’ego porywa melodyjną partią. To właśnie tekst tego utworu dostał Hogarth na swoim pierwszym spotkaniu z zespołem z poleceniem by spróbował go zaśpiewać wymyślając linię melodyczną. Zadanie wykonał w taki sposób, że kwartet był pewny, że znalazł wreszcie właściwą osobę. Dodatkowo dopisał on kilka wersów tekstu powstałego w wyniku brutalnego stłumienia protestu na Placu Niebiańskiego Spokoju w Pekinie 4 czerwca 1989 roku. Wątek północnoirlandzki stał się (nawet bardziej bezpośrednio niż ma to miejsce w „Holloway Girl”) podstawą „Easter” – jednego z dwóch utworów, których pomysł przyniósł ze sobą nowy wokalista i które zostały opracowane potem przez cały zespół. To jedna z najpiękniejszych ballad w dyskografii grupy, zachwycająca brzmieniem gitary akustycznej i, w drugiej części, wspaniałym solem w wykonaniu Rothery’ego, cudowną partią instrumentów klawiszowych oraz piszczałek (gościnnie Jean-Pierre Rassle) i wreszcie niezwykłym pięknem linii wokalnej oraz cudownymi chórkami. To do dziś jeden z koncertowych klasyków, do których zespół często wraca, ku uciesze fanów. Jedną z absolutnych perełek jest tytułowa pieśń, do której muzyka powstała jeszcze w czasach, gdy za mikrofonem stał Fish. Tekst Helmera odnosi się do zmian klimatycznych na Ziemi (Zbliżamy się do końca pór roku/ Słyszałem jak ktoś powiedział/ Że już nigdy nie będzie śniegu/ W Anglii”), a muzycznie zachwyca przestrzenną gitarą we wstępie, symfonicznym rozmachem w dalszej części, cudownym duetem Kelly – Rothery, przejmującym śpiewem Hogartha i subtelną kodą. Nagranie „Berlin” wyróżnia solo na saksofonie w wykonaniu Phila Todda, ponownie bardzo przestrzenna gitara oraz niesamowicie ogniste solo na niej w drugiej odsłonie, któremu towarzyszy niezwykle emocjonalny śpiew Hogartha o życiu w podzielonym jeszcze wówczas mieście (kilka tygodni po wydaniu albumu mur berliński został otwarty, a obywatele NRD mogli swobodnie przechodzić przez przejścia graniczne rozdzielające obie części miasta). Na finał pojawia się kolejny marillionowy klasyk, pełen symfonicznego przepychu utwór „The Space…”. To drugie z nagrań przyniesione przez wokalistę (przynajmniej jeśli chodzi o tekst i linię melodyczną, podkład powstał jeszcze w 1988 roku, o czym w dalszej części tekstu), a dokładniej był to stary utwór jego pierwszego zespołu The Europeans, przez co w późniejszych edycjach, obok członków Marillion, jako autorzy figurują także Colin Woore, Ferg Harper i Geoff Dugmore. Tekst Hogartha odnosi się do pędu życia podczas którego nie zauważamy jak wiele rzeczy nas omija… To bardzo mocne zakończenie płyty, pełne emocjonalnego śpiewu, przemiennie subtelnej i potężnej gitary oraz bardzo wyrazistych partii instrumentów klawiszowych (w pamięć zapada porywający duet Kelly – Hogarth).
Nowy remiks albumu nie przynosi jakiś drastycznych zmian na albumie. Odpowiadający za niego Michael Hunter, który jest stałym współpracownikiem grupy, skupił się na poprawie selektywności brzmienia poszczególnych instrumentów, przez co utwory zyskały dodatkową przestrzeń i dynamikę. To chyba najbardziej zachowawcze potraktowanie oryginału z całej serii, nie licząc „Misplaced Childhood”, które poddane zostało jedynie nowemu masteringowi, rezygnując z wykorzystania miksu autorstwa Stevena Wilsona.
Tradycją wydań „deluxe” są dodatkowe płyty koncertowe „z epoki”. Tym razem również dołączono dwa krążki CD (lub trzy winyle) „live”, ale z nagraniami jak najbardziej współczesnymi. Zarejestrowane one zostały w ubiegłym roku podczas ostatniego dnia Marillion Weekend w Leicester. W jego trakcie zespół wykonał na żywo cały materiał z płyty „Seasons End”, w tym także „The Release” wciśnięte pomiędzy „After Me” a „Hooks In You”. Szkoda, że pominięto „The Bell In The Sea”, wówczas otrzymalibyśmy pełną koncertową odsłonę wszystkich nagrań z tamtego okresu. Na bis zagrano wówczas dwa nowsze i jednocześnie długie nagrania – przejmujące „Gaza” z płyty „Sounds That Can’t Be Made” (2012) i wspaniałe „The Leavers” z „F.E.A.R.” (2016), z tradycyjnie chóralnie odśpiewanym finałem i deszczem konfetti (o tym piszę tylko po obejrzeniu zdjęć w sieci, czy też na podstawie wspomnień z łódzkiego Weekendu).
Największą atrakcją, przynajmniej dla mnie, tej serii jest tradycyjnie płyta Blu-ray. Umieszczono na niej miks stereo w wysokiej rozdzielczości oraz surround autorstwa Michaela Huntera. Tym razem nie ma wielkich szaleństw, także jeśli chodzi o efekty przestrzenne. To chyba najbardziej konserwatywna wersja z całej serii wznowień, co nie jest żadnym zarzutem, bo to świetnie wyprodukowany materiał już w swojej oryginalnej postaci. Tu, jak wspomniałem wcześniej, brzmi bardziej dynamicznie. Wśród dodatków znajdziemy zapis video koncertu z Leicester z 1990 roku (Rock Steady Concert Film) oraz audio z występu w Montrealu z tego samego roku, teledyski do trzech singli, znany z płyty DVD dokument „From Stoke Row To Ipanema” oraz przygotowany dla potrzeby tego wydawnictwa półtoragodzinny film „Seasons Change” ze wspomnieniami muzyków i producenta Nicka Davisa. Mamy tu też 12-calową wersję „The Uninvited Guest”, strony B singli, czyli „The Release” i „The Bell In The Sea” (obie w moim odczuciu przewyższają „Hooks In You”), dema nagrań z The Mushroom Farm (znane z dwudyskowej edycji) oraz kilka wczesnych próbnych nagrań początków współpracy Hogartha z resztą zespołu, a nawet szkice przygotowane przez kwartet (wstępne podkłady do „The Space…”) w sierpniu 1988 roku, jeszcze przed opuszczeniem grupy przez Fisha.
Na koniec pozostawiłem sobie kwestię najbardziej dla mnie kontrowersyjną, mianowicie okładkę. Najpierw kilka słów wstępu na temat szat graficznych nowych edycji. Wszystkie albumy z „ery Fisha” potraktowano godnie, pozostawiając dzieła Marka Wilkinsona w oryginalnych formach (na całe szczęście). Płyty powstałe po 1989 roku zdobią zmienione obrazy. O Ile w przypadku „Holidays In Eden” (inna czcionka tytułu oraz jego umiejscowienie, co akurat wypadło na plus) i „Brave” (inna kolorystyka, co niekoniecznie było potrzebne, ale nie razi szczególnie) są to zmiany kosmetyczne, tak na „Afraid Of Sunlight” wykorzystano obraz znajdujący się pierwotnie na tylnej okładce, co nie do końca mnie przekonuje. Na „Seasons End” zespół wraz z wydawcą poszedł dalej dając tej wersji całkowicie nową okładkę. Oryginalny obraz Carla Glovera, który co prawda różnił się od prac Wilkinsona, jednak nawiązywał symbolicznie do wcześniejszych dokonań grupy. Ponadto zamieszczono na nim oryginalne, klasyczne logo zespołu. Na „Seasons End” AD 2023 logo zastąpiono zwykłym napisem na środku, morskie tło – kosmiczną otchłanią, a prostokątne grafiki symbolizujące ziemię (z piórem sroki), powietrze (z czapką klauna), ogień (z kameleonem) i wodę (z malunkiem twarzy klauna, wszystkie „dodatki” to oczywiście wspomniane nawiązania do wcześniejszych płyt) – tu obcięto i nadano im trójkątny format, dodatkowo rozmywając je, stwarzając iluzję obserwacji ich przez zalane deszczem okno. No i zabrakło charakterystycznych „płatków śniegu”, które były ważnym elementem oryginalnej szaty graficznej. Sam pomysł i wykonanie przez Simona Warda może nie są złe, ale zdecydowanie wolałbym, by pozostawiono okładkę znaną z pierwszego wydania (potem delikatnie poprawioną przy okazji dwupłytowej edycji z 1997 roku).
Jest to jedynie łyżka dziegciu w beczce miodu jaką stanowią wzbogacone wydania albumów Marillion z lat 1983 – 1995. Cała seria prezentuje się na półce naprawdę okazale i tylko szkoda, że wraz z „Seasons End” się kończy. Chociaż pojawiają się słuchy, że zespół rozważa, już bez udziału wytwórni Warner, jej kontynuację. Na pewno byłaby to nie lada gratka dla fanów, szczególnie, że niektóre albumy z późniejszych lat proszą się o nowe miksy stereo. Dla mnie, jako fana dźwięku surround, radością byłoby też usłyszeć późniejsze albumy w tym formacie. Póki co takie miksy posiadają płyty „An Hour Before It’s Dark”, “With Friends From The Orchestra” (na dodatkowej płycie Blu-ray albumu koncertowego „With Friends At St David’s”), „F.E.A.R.” (w wersji preorderowej), „Sounds That Can’t Be Made” (na dodatkowym dysku BD trzypłytowego zestawu „A Sunday Night Above The Rain”) i “Radiation” (2013, na dodatkowej płycie wyda “Breaking Records”). Ponadto kilka utworów z „Somewhere Else” w miksie przestrzennym znalazło się jako dodatki do wydawnictwa „Somewhere In London”. Za wyjątkiem pierwszych dwóch pozycji reszta jest już trudno osiągalna, co dodatkowo wzmocniłoby sens kontynuacji serii zapoczątkowanej przez Warner / Parlophone.
Rothery, Kelly, Trewavas i Mosley wykazali się nie lada odwagą zatrudniając jako frontmana człowieka całkowicie różnego od swojego byłego wokalisty, zarówno w sensie fizycznym (Fish, jak wiemy, jest potężnym Szkotem, „h” był wówczas raczej drobnej postury, na dodatek z aparycją przypominającą gwiazdę filmową), jak i pod względem wokalnym. Z perspektywy czasu, po ukazaniu się kolejnych piętnastu (!) wydawnictw studyjnych i niezliczonej ilości płyt „live” tego składu, można stwierdzić, że dokonali właściwego wyboru. Wydaniem „Seasons End” rozpoczęli nowy rozdział swojej niezwykle bogatej kariery, która trwa z powodzeniem do dziś. A sama płyta nadal zajmuje czołowe miejsce wśród moich ulubionych pozycji w ich dyskografii.